Złoto, po raz trzeci po krótkich nieudanych próbach w marcu 2008 i lutym 2009, mierzy się z poziomem 1000 dolarów za uncję. Nawet jeśli ktoś nie uznaje analizy technicznej, to i tak jest to dobry moment, by przyjrzeć się, co dzieje się na tym rynku. Sytuacja jest bowiem bardzo skomplikowana i nie wykluczone, że w najbliższym czasie czeka nas przełom.
Począwszy od ostatniego kwartału zeszłego roku kluczową rolę w formowaniu popytu na złoto odgrywają inwestorzy. Rosnący ich udział można było wprawdzie odnotować już wcześniej – w 2007 roku popyt inwestycyjny stanowił ok. 20%, w 2008 – 30%, ale w pierwszej połowie bieżącego roku jego udział sięgnął 47%. Należy przy tym zauważyć, że nie stało się to jedynie dzięki wzrostowi zainteresowania lokatami w złoto. Udział inwestorów wzrósł także dlatego, że pozostali nabywcy zdecydowanie ograniczyli swoje zakupy. Niektórzy amatorzy biżuterii, złotych zębów (w zeszłym kwartale takie przeznaczenie spotkało 12 ton żółtego metalu) oraz przemysł elektroniczny musieli poszukać tańszych substytutów, do czego skłaniała ich bardzo wysoka cena oraz spadek dochodu związany ze światową recesją. Szczególnie niepokoi to, że bardzo spadły zakupy złota w Indiach (o 30% w zeszłym kwartale), które są jego największym na świecie konsumentem.
Spekulantów na rynku złota wciąż jednak przybywa. W tym roku pierwszy raz dołączyły do tego grona banki centralne, które wcześniej głównie sprzedawały złoto z olbrzymich rezerw, które posiadają. Word Gold Council podaje ponadto, że saldo zakupów banków centralnych było dodatnie nie za sprawą jednego dużego nabywcy, lecz dzięki zmianie nastawienia całej grupy. Wprawdzie kupionego przez nie w ostatnim kwartale złota ledwie starczyłoby na wspomniane cele dentystyczne, ale liczy się sam fakt, że z tej strony nie należy się spodziewać dodatkowej podaży stanowiącej zagrożenie dla ceny.
Spekulację na złocie prowadzą też na coraz większą skalę kompanie wydobywające kruszec. W 2001 roku pozycje zabezpieczające opiewały na 3200 ton i od tego czasu systematycznie spadają – na koniec drugiego kwartału był to jedynie 460 ton. Ostatnie wzrosty niektórzy komentatorzy w całości przypisują koncernowi Barrick, który jako jeden z ostatnich (oprócz AngloGold) rozpoczął na szeroką skalę zamykanie pozycji hedgingowych w te wakacje. Spółki wydobywcze nie chcą się już zabezpieczać, gdyż tracą w ten sposób znaczną część zysków płynących ze spodziewanego dalszego wzrostu ceny kruszcu.
Skąd jednak wiadomo, że dalsze wzrosty będą? Co kieruje różnymi grupami spekulantów oprócz oglądania się na innych, którzy kupują? Warto zastanowić się nad innymi możliwymi powodami wzrostów, gdyż instynkt stadny w inwestycjach nie jest dobrym doradcą. Zwłaszcza, że przewidywania wspomnianych uczestników rynku nie zawsze się sprawdzały. Mogłoby się wydawać, że Barrick ma jakieś sprawdzone informacje skoro decyduje się na rezygnację z zabezpieczania swoich transakcji. Jeśli rzeczywiście miałoby tak być, to czemu decyduje się na ten krok tak późno, przegapiwszy 8 lat wzrostów? Podobnie ma się sytuacja z pozostałymi producentami – najwięcej zabezpieczonych pozycji mieli w 2001 roku, kiedy cena była na najniższym poziomie w ciągu trzech ostatnich dekad.
Wśród najważniejszych powodów dalszych wzrostów ceny złota wymienia się przede wszystkim powrót inflacji i słabnięcie dolara. Oba te czynniki są ze sobą powiązane. Najbardziej typowy scenariusz, który rysuje przeciętny inwestor lokujący swoje środki w złoto jest następujący: na skutek działań Fedu i administracji rządowej w USA wybuchnie niedługo inflacja, która doprowadzi do załamania dolara, pogłębionego jeszcze dodatkowo przez zastąpienie go w roli waluty rezerwowej przez inne waluty (lub nawet złoto).
Taka wizja jest jednak wciąż bardzo odległa. Problem inflacji nie pojawi się wcześniej niż w 2011 roku – banki centralne w przyszłym roku śmiało jeszcze będą mogły trzymać stopy na bardzo niskim poziomie. Wolnych zasobów na skutek recesji w gospodarce światowej jest tak wiele, a rynek kredytu na tyle niemrawy, że tylko masowe uruchomienie programów quantitive easing mogłoby w krótkim terminie przynieść istotny wzrost inflacji, a tego nikt raczej się nie spodziewa.
Gdy zaś ożywienie na dobre się rozpocznie, odpowiednia polityka monetarna (m.in. oprocentowanie rezerw banków gromadzonych w bankach centralnych) może z powodzeniem zapobiec inflacji w kolejnych latach. Ewentualnego ryzyka inflacyjnego można upatrywać w niekontrolowanym wzroście zadłużenia rządu, z którym, z powodu braku politycznej woli, trudno będzie poradzić sobie inaczej niż przez jakąś formę monetaryzacji. Tym jednak nikt jeszcze się bardzo nie przejmuje – obligacje amerykańskie, które jako pierwsze powinny stracić na wartości w takiej sytuacji, sprzedają się znakomicie, w ogromnych ilościach.
To jednak, że w USA nie będzie prędko wysokiej inflacji nie znaczy, że dolar nie będzie tracił w stosunku do innych walut. Trudno jednak uwierzyć, że amerykańska waluta dalej będzie w tracić na wartości w tempie takim, jak w ostatnich miesiącach. Dolar znacznie odchyla się w górę w stosunku do swojego parytetu siły nabywczej względem euro, a amerykański deficyt handlowy zaczyna wreszcie spadać. Dalsza przecena dolara uzasadnia jednak i tak co najwyżej dotychczasowy poziom ceny złota. Cena kruszcu wynikająca jedynie z poziomu kursu EUR/USD, biorąc pod uwagę dane za ostatnie dwa lata powinna wynosić jedynie niecałe 900 $. Kurs, który historycznie uzasadnia poziom 1000$ za uncję, to dopiero 2,05 EUR/USD.
Mówi się również, że złoto będzie zyskiwać na wartości, gdyż akcje i obligacje są już bardzo drogie, a oba rynki czekają tylko na korektę, podobnie jak na przykład ropa naftowa. Akcje i ropa są może drogie w perspektywie dwóch kwartałów, w trakcie których gwałtownie rosły, jednak w perspektywie kilku lat ich cena wyrażona w złocie jest raczej stosunkowo niska. Indeks Dow Jones ma wartość wyrażoną w punktach 10 razy wyższą od uncji złota, a na początku tej dekady iloraz ten wynosił ponad 40, a pod koniec ostatniej hossy 20.
To, co napisano powyżej skłania do następujących wniosków. Krótkoterminowo spekulanci rządzą na rynku złota i prześcigają się w zakupach. Gdy jednak okaże się, że ich nadzieje na wzrost cen złota nie były usprawiedliwione i zaczną sprzedawać, a ponadto wysoka cena odstraszy producentów biżuterii, zachęcając przy tym do sprzedaży złotego złomu, będziemy mieli do czynienia ze zdecydowaną korektą. Większy spadek cen można będzie wykorzystać do zakupów, gdyż po zażegnaniu kryzysu popyt powinien się odbudować (szczególnie obiecujące są rynki wschodzące w Azji – Chiny, Indie i kraje Bliskiego Wschodu).
Trudno jednak zaryzykować taką prognozę bez zwrócenia uwagi na jeden bardzo istotny czynnik. Jak wiadomo, chińskie władze od dawna zastanawiają się, jak najlepiej spożytkować około dwa biliony dolarów zgromadzonych rezerw walutowych. Nie najgorszym pomysłem byłoby zainwestowanie części w złoto, ale trudno zrobić to oficjalnymi kanałami, gdyż informacja o tym fakcie szybko rozeszłaby się, co przyczyniłoby się do znaczącego wzrostu cen, na czym wzbogaciliby się przede wszystkim dotychczasowi posiadacze złota.
Z informacji, które kilka tygodni temu pojawiły się w mediach, można wyczytać, że władze w Pekinie wpadły na pomysł, iż dobrze by było, gdyby złoto, w większym stopniu niż dotąd, posiadali obywatele ChRL. W tym celu zaczęto je reklamować w rządowej telewizji zachęcając, że to świetna inwestycja i instruując, gdzie można nabyć kruszec. Znając posłuszeństwo i zaufanie do władz panujące za wielkim murem można spodziewać się, że miliony Chińczyków rozpoczną niedługo swoją przygodę inwestycyjną ze złotem. Wpływ takiej gorączki złota w Państwie Środka może bardzo poważny, szczególnie że do tej pory konsumpcja złota per capita była w Chinach niewielka.
Można nawet podejrzewać, że władze będą skłonne bronić poziomów cenowych, przy których znaczna grupa obywateli za ich radą zakupiła kruszec. Polityka Chin może więc nie tylko przyczynić się do dalszych wzrostów ceny złota, ale także zabezpieczyć rynek przed gwałtowniejszymi spadkami, które bez tego mu się należą.
Maciej Bitner, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions