Choć funkcjonujący w naszym kraju od czterech lat Finroyal nie ma stosownego zezwolenia, kusi klientów kolejnymi ofertami i chwali się wyróżnieniem w konkursie konsumenckim. Polskie organy są bezradne, bo nadzór finansowy nie może nakładać kar, a prokuratura czeka od ponad roku na pomoc swoich kolegów z Anglii.
Firma pojawiła się na polskim rynku w marcu 2007 r. Od razu wzbudziła zainteresowanie, oferując produkt dający zarobić dwa razy więcej niż na lokata bankowa, ale cechujący się zbliżonym do niej ryzykiem inwestycyjnym. Ostatnio pośrednik chwali się, że wypracował średni zysk na poziomie 15 proc. rocznie.
– Zainteresowanie mile nas zaskoczyło. Odnotowujemy stały wzrost liczby klientów – mówi Arkadiusz Gemula, rzecznik Finroyal, ale nie chce zdradzić, ilu ich jest. – To tajemnica handlowa – ucina.
Międzynarodowo bez numerów
Zdaniem swoich przedstawicieli, Finroyal istnieje od 1976 r., choć do rejestru spółek brytyjskich został wpisany w tym samym czasie, co w Polsce. Na swojej stronie chwali się, że jest „międzynarodowym koncernem inwestycyjnym” działającym na kilku kontynentach, ale poza adresami biur na próżno szukać numerów telefonów do placówek np. w Genewie, Paryżu czy Kopenhadze. Te ostatnie nie są bowiem oficjalnymi placówkami operacyjnymi, w których prowadzi się sprzedaż, tylko tzw. instant office – służą odbieraniu korespondencji, spotkaniom z klientami, delegacjom. – Numery kontaktowe przekazujemy osobom, z którymi podpisujemy umowy – wyjaśnia Gemula. Z jego słów można wywnioskować, że firma jest obecna tak naprawdę jedynie w Polsce (Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie) i Anglii (Londynie).
Co ciekawe, wszystkie domeny, pod którą funkcjonują strony internetowe spółki, zostały zarejestrowane w latach 2007-2008 w naszym kraju i tu są utrzymywane. W przypadku dwóch z nich dane kontaktowe prowadzą do osoby kierującej przedsiębiorstwem z branży IT, mającym siedzibę w Milanówku. Jedna formalnie należy do Andrzeja Korytkowskiego – szefa polskiego oddziału.
Firma kontra urząd
Już po kilku miesiącach obecności w Polsce pośrednik trafił na listę alertów Komisji Nadzoru Finansowego, ponieważ – zdaniem urzędników – nie posiada zezwolenia na prowadzony przez siebie biznes, czyli przyjmowanie wkładów pieniężnych celem obciążania ich ryzykiem. – To bardzo kontrowersyjna kwestia. Trafiliśmy do wykazu bez naszej wiedzy. Nikt z KNF-u nie kontaktował się z nami wcześniej – twierdzi Gemula. – Sprawa na pewno znajdzie swój finał w odpowiednich instytucjach i w stosownym czasie opiszemy ją, by być w porządku wobec tych, którzy nam zaufali – zapowiada. Co na to nadzór?
– Po prostu robimy swoje, czyli zbieramy informacje dostępnymi sposobami i przekazujemy swoje wątpliwości prokuraturze – odpowiada Łukasz Dajnowicz z UKNF i przypomina ustawowe zadania nadzoru: – W ramach działań edukacyjnych i informacyjnych nakierowanych na ochronę interesów nieprofesjonalnych uczestników rynku finansowego, podejmujemy działania prewencyjne polegające m.in. na publikowaniu nazw podmiotów, które nie posiadają zezwolenia na wykonywanie określonej aktywności. W związku z tym informujemy o bezspornym fakcie nieposiadania przez te podmioty zezwolenia na wykonywanie czynności, w przypadku których ustawa wymaga licencji.
– My nie przyjmujemy wkładów i nie obciążamy ich ryzykiem. Prowadzimy prywatny proces inwestycyjny – ripostuje Gemula.
Kontrakt, czyli pożyczka
Zdaniem swojego szefa Finroyal nie łamie prawa, bo nie funkcjonuje jak bank i nim nie jest – nie oferuje lokat, tylko kontrakty lokacyjne definiowane jako prywatne umowy inwestycyjne. Andrzej Korytkowski utrzymuje, że polski nadzór nie może kontrolować ani nadzorować spółki, gdyż ta nie prowadzi w naszym kraju działalności, tylko dystrybuuje produkt.
Czym on właściwie jest? – Z definicji nie jest to lokata, ale produkt oszczędnościowy bardzo do niej podobny – wyjaśnia Gemula. Od strony prawnej to umowa cywilna – taka sama, jaką zawiera się przy okazji prywatnej pożyczki.
Po analizie polityki inwestycyjnej brytyjskiego pośrednika można stwierdzić, że oferowany przez nią kontrakt swoją konstrukcją przypomina lokatę strukturyzowaną, ponieważ jego zdecydowana większość jest umieszcza w aktywach bezpiecznych (np. obligacjach), a mała część – w agresywnych i bardzo ryzykownych (akcje, udziały w spółkach niepublicznych, np. startupach).
Niepomocni Brytyjczycy
Firma obchodzi przepisy, gdyż teoretycznie nie proponuje produktu bankowego i nie musi mieć zezwolenia na to, czym się zajmuje. Nadzór twierdzi, że działalność pośrednika niczym nie różni się od tej wykonywanej przez banki, dlatego powiadomił prokuraturę.
Ta w 2008 r. podjęła śledztwo, które umorzyła. W marcu 2010 r. organy ścigania znowu zajęły się sprawą, lecz postępowanie zawieszono jeszcze w zeszłym roku, gdy nasi śledczy zwrócili się do swoich brytyjskich odpowiedników z wnioskiem o międzynarodową pomoc prawną, aby ustalić okoliczności sprawy.
Sęk w tym, że prośba do dziś nie została zrealizowana i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle zostanie. – Tyle to trwa, bo takie są procedury. Nie ma tutaj reguły mówiącej o czasie rozpatrzenia podania, więc nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa. Niektóre państwa załatwiają takie sprawy szybciej, inne – wolniej – tłumaczy Małgorzata Skrzypczak z prowadzącej postępowanie prokuratury na warszawskiej Woli. Prokurator nie chciała powiedzieć, o jakie informacje wystąpiła do Brytyjczyków.
Pośrednik uznał, że złożenie powiadomienia do organów ścigania było aktem nieuczciwej konkurencji, dyskryminacji i złożył skargę do Komisji Europejskiej. – Nasza wiarygodność została delikatnie naruszona, więc musieliśmy szukać sprawiedliwości w innych urzędach – twierdzi Gemula. Do dziś z Brukseli do UKNF nie wpłynęło żadne pismo.
Własne gwarancje
O co całe zamieszanie? Chodzi o interes klientów niedoświadczonych, niemających odpowiedniej wiedzy, by ocenić ryzyko związane z inwestowaniem. W przypadku niewypłacalności Finroyal, osoby lokujące w nim pieniądze mogą mieć problem z ich odzyskaniem, ponieważ firma nie jest bankiem, więc nie obejmują ją gwarancje BFG. Trzeba się liczyć z niemożliwością odzyskania pożyczonych pieniędzy.
Czy rzeczywiście należy się bać takiego scenariusza? – Posiadamy gwarancje osiąganego zysku i zabezpieczenie zewnętrzne u naszych partnerów [swego czasu jednym z nich była AXA, ale nie udało się nam ustalić, czy wciąż asekuruje zobowiązania Finroyal – przy. red.] – tłumaczy Gemula. Na stronie widnieje informacja, że spółka ma angielskie ubezpieczenie zawodowej odpowiedzialności cywilnej profesjonalistów (ang. Public Liability Insurance) na 5 mln funtów, z tym że jest to limit globalnej odpowiedzialności. – Nie asekurujemy każdej umowy z osobna – informuje Gemula, ale nie chce zdradzić, ile w razie bankructwa spółki odzyska każdy kontrahent.
Ważne, że jest
Podmiot na swojej witrynie chwali się, że jego oferta została wyróżniona tytułem „Odkrycie roku 2011” w branży finansowej w konkursie Laur Konsumenta organizowanym przez śląską agencję PR Kowalski Pro-Media. Na tej podstawie Finroyal twierdzi, że „kontrakt lokacyjny był najbardziej rekomendowanym produktem oszczędnościowym i wzbudził zaufanie klientów”, a sama firma jest „partnerem godnym zaufania” i cieszy się „szeroką rekomendacją”. – Umieszczenie na liście nie jest więc żadnym wyznacznikiem – cieszy się Gemula.
Robert Kowalski z organizacji robiącej sondę unika odpowiedzi na pytanie, ile osób wskazało na brytyjskiego pośrednika. Nie może też tego sprawdzić, bo „prawo nie nakazuje przechowywania takiej dokumentacji”. Szczegółów nie zna także sam nagrodzony. – Nie dopytywaliśmy o nie. Wiemy tylko, że o to miano ubiegały się również inne instytucje finansowe, ale nie powiedziano nam, jakie.
Zapytany przez nas organizator unika wskazania innych pretendentów. – W tej kategorii tak naprawdę nie chodzi o liczbę głosów, rywalizację, ale cechy atrakcyjności produktu. Tu nie decyduje matematyka, bo może istnieć wiele towarów mających inne zalety – zaznacza Kowalski. Po chwili dodaje, że „Odkrycie roku” nie jest najważniejszym tytułem w całym przedsięwzięciu. Wreszcie przyznaje, że nie kojarzy innych kandydatów z branży finansowej do tego miana.
Okazuje się też, że agencja Kowalski Pro-Media nie wiedziała o śledztwie i fakcie, że laureat jej konkursu widnieje na liście ostrzeżeń publicznych. – Zakładamy, że każdy produkt funkcjonujący na rynku jest legalny, ale nie sprawdzamy tego, tylko wierzymy, że tak jest. Gdybyśmy sprawdzali każdy podmiot, zakopalibyśmy się w tego typu działaniach – mówi Kowalski.
Równocześnie zapowiada, że jeśli firmie z Londynu zostanie udowodnione łamanie prawa, odbierze jej godło, którym – za opłatą – może się ona posługiwać przez nieokreślony czas na całym świecie (musi jednak wskazać, jakiego roku dotyczy). – Pozwólmy pracować odpowiednim organom, które przecież to w końcu wyjaśnią.
Właściciel Kowalski Pro-Media tłumaczy ideę konkursu: – Dotyczy on powszechnej znajomości marek. Jest tylko miernikiem popularności i nie posiada charakteru badawczego, analitycznego, dlatego po głębsze analizy trzeba się zgłosić do specjalistycznych instytucji sondażowych. Z programu nie należy wyciągać daleko idących wniosków, np. o wiarygodności danego podmiotu posiadającego wyróżniony produkt. My nie wydajemy opinii, że coś jest wiarygodne czy najlepsze. Takie sformułowania wypływają do samych uczestników sondy, którzy zostali w niej nagrodzeni.
W jaki sposób kontrakt lokacyjny znalazł się w konkursie? – Jeżeli o czymś sporo się mówi i jest to popularne, ciekawe i atrakcyjne dla odbiorców, to bierzemy to pod uwagę – wyjaśnia Kowalski.
Źródło: Skarbiec.biz