Czy poniedziałkowy szczyt zostanie zapamiętany jako jeden z punktów zwrotnych eurokryzysu, czy też jego wyniki pozostaną bez znaczenia dla dynamiki wydarzeń wokół wspólnej waluty?
Rynki zareagowały pozytywnie na wyniki obrad unijnych przywódców. Euro kontynuowało umacnianie się, zwyżkowały też europejskie akcje. Większość komentarzy jest jednak bardzo sceptycznych. Mówi się, że podpisane porozumienie nie rozwiązuje najważniejszych w tej chwili problemów strefy euro. Komentatorzy narzekają na zbyt niski pułap środków do dyspozycji Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, przekonując, że 500 miliardów euro to za mało, gdyby pomocy potrzebowały dodatkowo Hiszpania lub Włochy. Wskazują też na brak perspektyw na realną unię fiskalną oraz zbyt małe zaangażowanie EBC.
Nie zgadzam się z takim stawianiem sprawy. Krytycy paktu fiskalnego oczekują od niego zbyt wiele, a część rzeczy, które chcieliby w nim widzieć, wcale nie służyłoby europejskiej unii walutowej. Tymczasem to, co zostało uchwalone daje szansę na zapobieżenie przyszłym kryzysom zadłużenia. Nie jest bowiem prawdą, że zapisy paktu fiskalnego nie wykraczają poza to, co zawierały wcześniejsze traktaty.
Przede wszystkim czym innym są zapisy martwe, a czym innym aktywnie egzekwowane, nawet jeśli ich treść nie ulega znaczącym zmianom. Dzięki automatycznym sankcjom oraz wpisaniu ograniczeń na deficyt i dług do prawodawstwa krajowego, można mieć nadzieję, że w perspektywie dekady zadłużenie większości państw strefy euro spadnie poniżej 60% PKB.
Drugą pozytywną zmianą jest odróżnienie deficytu cyklicznego, wynikającego z niechęci do obniżania wydatków w trakcie recesji, od permanentnego życia na kredyt. Kryterium maksymalnego deficytu zostało zmniejszone z 3% PKB księgowego deficytu do 0,5% PKB deficytu strukturalnego, czyli uwzględniającego stan koniunktury. Oznacza to nie tylko niższy maksymalny deficyt, ale i narzucenie reżimu spłaty długów w okresach prosperity.
Trudno nie zauważyć, że ambitne cele, które stawia pakt, nie są na razie możliwe do realizacji w Grecji i Portugalii. Oba kraje czeka w tym roku znowu recesja, a dług publiczny przekraczał będzie 100% PKB nawet jeśli Grekom uda się niedługo dogadać z wierzycielami i umorzyć część zobowiązań. Rentowności portugalskich obligacji podskoczyły w poniedziałek do rekordowego poziomu, który wyraźnie wskazuje, że inwestorzy oczekują kontrolowanego bankructwa (podobnego do negocjowanego w tej chwili przez Grecję). Czy tym dwóm krajom mogą jakoś pomóc europejscy przywódcy?
Ponieważ Grecja i Portugalia to suwerenne państwa, jedyne co można zrobić to zapewnić im tymczasowe finansowanie i liczyć, że krajowe władze doprowadzą budżety do równowagi i zrestrukturyzują kulejące gospodarki. Niestety jak na razie, pominąwszy Irlandię, która powoli wychodzi na prostą, ta strategia zawodzi.
Grecy 263 miliardy euro prywatnego długu, który mieli w 2008 roku, zamienili na 355 miliardów euro długu publiczno-prywatnego. Planowana redukcja ma objąć tylko dług prywatny (205 miliardów), doprowadzając do obniżenia jego nominalnej wartości o połowę. Gdy porozumienie zostanie podpisane, 60% wierzycieli greckich będą stanowić podmioty publiczne. Ponieważ deficyt budżetowy Grecji za 2011 wyniósł około 9,5% dalszego narastania długu nie uda się prędko zatrzymać. Udział zagranicznych podmiotów publicznych w jego finansowaniu dalej będzie rósł – UE i MFW zamierzają pożyczyć Grecji dodatkowe 145 miliardów euro.
Pożyczanie tak dużych sum Grecji nieuchronnie narazi europejskich podatników na straty. W dodatku postęp reform w tym kraju jest rozczarowujący. Greccy politycy nie czują przysłowiowego noża na gardle, a opór społeczny wobec zmian postrzeganych jako narzuconych zza granicy jest bardzo silny. Polityka wsparcia i pomocy wyraźnie nie zdała egzaminu. Symboliczna jedynie obecność akcentów solidarnościowych w pakcie fiskalnym niespecjalnie mnie więc martwi.
Obawy komentatorów budzi wpływ ustaleń szczytu na kondycję Hiszpanii i Włoch. I tu jednak brak rozbudowanego mechanizmu pomocowego jest raczej zaletą niż wadą. Dotychczasowa polityka umiejętnie oscylowała między delikatnym wsparciem a groźbą bankructwa. Doprowadziło to do zmiany rządów na wyraźnie bardziej proreformatorskie, co daje szansę nie tylko na skromniejsze budżety ale także na stopniowe rozwiązywanie problemów leżących u podstaw niskiej konkurencyjności największych gospodarek południa Europy.
Rozczarowanie paktem fiskalnym często łączy się z narzekaniem na ideową kondycję rządzącego obecnie w Unii pokolenia polityków. Z ust osób odgrywających czołową rolę w negocjacjach Polski z UE takich jak Jerzy Buzek czy Leszek Miller można usłyszeć, że za ich czasów politycy europejscy byli bardziej solidarni, otwarci na dyskusję i kompromis. Niestety to właśnie po części tamtej atmosferze elastycznego podejścia do wymagań nakładanych przez unię walutową zawdzięczamy obecny kryzys. Pryncypialność i dyscyplina może nie sprzedają się tak dobrze jak wizja europy solidarnej, ale na pewno mają większą szansę na uporanie się z panującym na Starym Kontynencie bałaganem.
Źródło: Wealth Solutions