U nas mamy za sobą czwartą z rzędu sesję spadkową, mimo że rano WIG20 zyskiwał nawet 1,5 proc. Można mówić nawet o korekcie w biegu – wzrost utrzymał się na GPW zaledwie przez kilka pierwszych godzin, ale pieniądze na zakupy szybko się skończyły. Na nic uspokajające komentarze, że to tylko czasowa korekta. Na razie w przewadze są ci inwestorzy, którzy pragną ochrony kapitału i redukują zaangażowanie w akcje. Od poniedziałkowego otwarcia WIG20 spadł już 330 punktów – to ponad 9 proc. I choć skala przeceny jest bardzo duża, coraz mniej jest odważnych gotowych powiedzieć, że to już koniec spadków.
Obroty były dziś ponownie wysokie – podliczono je na prawie 1,8 mld PLN (WIG20). Aktywność inwestorów wyraźnie wzrosła po zakończeniu porannego odbicia. Ci, którzy zorientowali się, że za szybko próbowali chwycić ostrze spadającego noża, dołączyli po południu do i tak szerokiej już grupy sprzedających. O spółkach pisać nie ma po co – nie fundamenty się teraz liczą, lecz emocje. Warto tylko zwrócić uwagę, że na pięć spółek – KGHM, PKN, Pekao, PKO BP i Telekomunikację – przypadły obroty o wartości 1,15 mld PLN. Wymienione spółki to tradycyjny obszar działania inwestorów zagranicznych. Niewiele stąd brakuje do wniosku, że zamykają oni swoje inwestycje na naszej giełdzie i na innych rynkach wschodzących.
Na szerokim rynku wzrósł kurs 71. spółek, spadł 167., MIDWIG spadł o 1,7 proc., a WIRR o 1,3 proc. (obydwa rano zyskiwały na wartości).
Na rynku walutowym znajdziemy odpowiedź, na pytanie czy rzeczywiście inwestorzy globalni zwijają żagle. Jen umocnił się wobec euro o 1,2 proc. do poziomu najwyższego od 11 stycznia. Od początku tygodnia jen zyskał już 2,8 proc. W relacji do dolara jen jest najmocniejszy od połowy grudnia. Umocnienie jena jest następstwem powrotu kapitału globalnego do kraju, który oferuje najniższe stopy procentowe na świecie – inwestorzy spłacają kredyty, które zaciągnęli na inwestycje na rynkach wschodzących. Szacuje się, że w jenach pożyczono nawet 70-120 mld euro. Dlatego – nie rozstrzygając, czy to koniec hossy, czy tylko gruntowna korekta na światowych rynkach – ruch jest i tak gwałtowny. Chodzi o transfuzję olbrzymiego kapitału. W tej sytuacji fundamenty spychane są na dalszy plan, co oczywiście z czasem także okaże się działaniem równie irracjonalnym jak wcześniejsze pompowanie rynków akcji pożyczonym kapitałem. Nie wiadomo tylko, kiedy ten czas nadejdzie. Póki co dolar podrożał u nas do 2,97 PLN, a euro kosztuje 3,907 PLN. Zmiany są na tyle niewielkie, że wygląda to tak, jakby problem ruchów na świecie w ogóle nie dotyczył polskiej waluty. Jednak to nie do końca prawda – umacniają się teraz te waluty, w których rodzime stopy procentowe są niskie. Jak np. frank szwajcarski, który dziś w pewnym momencie kosztował nawet 2,44 PLN (na koniec dnia 2,427 PLN). Frank umacnia się także wobec euro, dolara i funta.