Bank bez placówek – ta idea zrewolucjonizowała bankowość detaliczną kilkanaście lat temu. Z wykorzystaniem internetu w bankowości wiązano wielkie nadzieje. Wydawało się, że instytucja, która pozbędzie się balastu naziemnej dystrybucji, będzie mogła przeskoczyć szereg problemów trapiących tradycyjne, „marmurowe” banki.
Część z tych nadziei się sprawdziła. Sprzedaż i obsługa przez sieć okazała się efektywna kosztowo, chociaż skala oszczędności daleka była od optymistycznych oczekiwań z przełomu wieków. Z drugiej jednak strony, banki internetowe musiały wychodzić poza sieć by pozyskać nowych klientów i skutecznie sprzedawać bardziej skomplikowane (i dochodowe) produkty. Wiele z czysto internetowych instytucji z biegiem czasu skierowało się w stronę modelu wielokanałowego i wyszło poza globalną sieć.
Nowi internetowi
Do wejścia na polski rynek szykuje się w najbliższym czasie kolejna fala banków internetowych. Od startu ostatniego czysto sieciowego przedsięwzięcia minęło sporo czasu. Toyota Bank miał swoją premierę w 2007 roku, w czasie, gdy pionierzy modelu, mBank i Inteligo, przestali już zasługiwać na miano pure players. Jedynym bankiem konsekwentnie realizującym założenia wyłącznie internetowej dystrybucji pozostał właściwie Volkswagen Bank direct. Pozostali gracze od czasu do czasu prezentują produkty dostępne tylko w internecie, ale rozwijają oprócz tego zupełnie „tradycyjną” działalność.
Zgodnie z zapowiedziami, jeszcze w tym roku światło dzienne ujrzy nowy projekt BGŻ, bank internetowy skoncentrowany przede wszystkim na ofercie depozytowej. Nazwa przedsięwzięcia owiana jest jeszcze mgiełką tajemnicy. Niektórzy podejrzewają, że może nawiązywać raczej do marki Rabobanku niż do polskich korzeni. Gdzieś w kolejce czeka Zuno, projekt Raiffeisen Bank International, który ma za sobą już słowacką premierę. Zuno mimo, że w znacznej części opiera się na sieciowej dystrybucji, korzysta jednak także z niewielkiej sieci nowoczesnych placówek, realizując model banku internetowego w wersji light.
Internetowe banki startować będą zapewne jako gracze niszowi. Wąska oferta i proste produkty dobrze współgrają z czysto internetową dystrybucją. Z biegiem czasu zapewne podążą ścieżką mBanku, budując pozycję uniwersalnego dostawcy usług finansowych. Internet może jednak posłużyć do nieco innych celów niż „wepchnięcie nogi w drzwi” by szybko wejść na nowy rynek.
Prawdziwe wirtualne banki
Za oceanem wystartował właśnie Simple – finansowy biznes, który przy okazji komercyjnej premiery wersji beta pozbył się nawet słowa „bank” z nazwy. Idea przedsięwzięcia przywołuje wspomnienia z czasów boomu dot-comów, jest wskrzeszeniem pomysłu banku wirtualnego we właściwym znaczeniu tego słowa.
Twórcami Simple są zarówno byli finansiści (m.in. Shamir Karkal, CFO firmy mający w doświadczeniu pracę w UBS), jak i specjaliści od internetowych technologii (Alex Payne, współtwórca Twittera). Projektując bank, który ma być inny niż wszystkie, ekipa Simple zdecydowała się skoncentrować na tym, na czym zna się najlepiej – obsłudze klienta, przejrzystym internetowym interfejsie i maksymalnym uproszczeniu produktów. Oczekiwany efekt podsumowuje hasło „Bank that doesn’t suck”, co w wolnym tłumaczeniu można przedstawić jako „Bank, który nie zniechęca”.
Omijając prawne rafy, Simple zdecydował się nie starać się o licencję bankową, tylko samodzielnie „opakować” i sprzedawać produkty finansowe od zewnętrznych dostawców. Zadaniem firmy jest zatem skonstruowanie spójnej oferty i sprostanie wyzwaniom obsługi klienta. Szczególną wagę przywiązuje się do serwisu transakcyjnego, który umożliwia m.in. wyszukiwanie z użyciem języka naturalnego (np. „transakcje powyżej 10$ w Nowym Jorku w tym miesiącu”), lokalizowanie transakcji z historii na Google Maps czy łatwe zidentyfikowanie kwoty pozostałej do wydania (saldo „Safe-to-spend”).
Bank bez karty?
Jeszcze dalej niż Simple w dążeniu do uwolnienia się od obciążeń związanych z historią bankowości idzie Movenbank. Przedsięwzięcie jest dzieckiem Bretta Kinga, postaci znanej m.in. jako konsultant i autor poczytnej książki „Bank 2.0”. Bank ma zaoferować zupełnie nowy standard działania, dostosowany do oczekiwań pokolenia Y, które od dziecka żyje w globalnej sieci.
Misja banku zawiera wszystkie najmodniejsze hasła: mobilne płatności, social media, grywalizacja. Badając zdolność kredytową swojej klienteli Movenbank ma wykorzystywać m.in. punktową ocenę reputacji klienta w serwisach społecznościowych (Facebook, Twitter itd.). Narzędzie pod nazwą CRED(TM) ma być tajną bronią bankowego startupu. Brett King twierdzi również, że klienci banku poradzą sobie bez klasycznej plastikowej karty – wszystkie płatnicze potrzeby zapokajać ma wirtualny portfel.
Movenbank ma być bankiem nowej generacji. Hasło brzmi atrakcyjnie, ale czy klienci będą gotowi na rewolucję? Pomysł Kinga już spotkał się ze złośliwymi komentarzami. Niektórzy twierdzą, że w jego instytucji będzie więcej modnych haseł niż deponentów.
Wirtualna przyszłość
Druga generacja wirtualnych banków korzysta z możliwości stwarzanych przez sieć podobnie jak First-e czy pierwsze wcielenie Inteligo. Internet pozwala skoordynować działania kilku niezależnych podmiotów – dostawców produktów bankowych, infrastruktury i marketingowego centrum (banku wirtualnego w wąskim rozumieniu tego słowa). W efekcie powstaje niebankowa instytucja, która skupia się na wybranym wycinku łańcucha wartości, ale jest w stanie nawiązać konkurencyjną walkę z bankowym otoczeniem. Dla klientów szczegóły wewnętrznej organizacji obsługującej ich instytucji nie są istotne. Klienci Inteligo nie zawsze nawet byli świadomi, że ich konto prowadzi Bankgesselschaft Berlin Polska.
Warto z uwagą obserwować trudne początki Simple i Movenbank. Jeśli okaże się, że faktycznie uda im się zaproponować nową jakość w relacjach bank-klient, to w ślady amerykańskich finansowych startupów podąży zapewne wielu imitatorów. Byłby to dobitny dowód rewolucyjnego potencjału globalnej sieci. Potencjału trochę dziś zapomnianego.
Źródło: PR News