Program „Rodzina na swoim” miał pomóc rozwiązać problem mieszkaniowy młodych polskich rodzin. Nie rozwiązał. Stał się narzędziem deweloperów, elementem propagandowym obecnego rządu i kartą przetargową banków w walce o klientów spełniających warunki przyznania kredytu hipotecznego. Nie zawsze dla rodzin i nie zawsze taniego.
Ale zacznijmy od początku – doradcy finansowi informują, że już od jutra wzrasta limit cenowy kwalifikujący mieszkania do rządowego programu dopłat do kredytów hipotecznych w Warszawie. O 13 proc. – co ma wynikać ze średniej z dwóch ostatnich kwartalnych wskaźników przeliczeniowych kosztu odtworzenia metra kw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych. Choć kontrowersję wzbudza sposób wyliczania tej średniej przez wojewodę mazowieckiego, przez co jest ona o niemal połowę wyższa, od tej wskazanej przez Główny Urząd Statystyczny, i wyższa od rzeczywistej. Nikt przeciwko tej różnicy nie będzie protestował. Wyższa cena mieszkań oznacza, że dostaną je nie tylko rodziny rzeczywiście potrzebujące własnego M. Dostaną je wszyscy – nawet jeśli będą się starać małżeństwa wcale nie młode, bezdzietne, a docelowo również single.
Nie mam nic przeciwko singlom, ani małżeństwom z już pokaźnym stażem. Tyle tylko, że program dawno już przestał spełniać swoją funkcję. Przecież i tak większość rodzin, które – teoretycznie – miałyby z tego programu korzystać, nie spełnia warunków wymaganych przez banki przy udzielaniu kredytu na zakup nieruchomości. Pieniądze z budżetu państwa zasilają zaś z zupełnie niezrozumiałych powodów tych, którzy takiej pomocy nie potrzebują. To nie jedyny lapsus w gospodarowaniu publicznym groszem. Tyle, że tym razem żadna grupa finansistów nie zaprotestuje. Banki, dzięki programowi, udzielą więcej kredytów hipotecznych wiążąc ze sobą klientów przynajmniej na dekadę a czasem nawet na ćwierć wieku, a lobby deweloperskie będzie miało pewność, że interes dalej będzie się kręcił i ktoś mieszkania kupi.
Zgodnie z pradawnymi założeniami programu, o preferencyjny kredyt ubiegać się miały małżeństwa oraz osoby samotnie wychowujące dzieci – chodziło tu o dziecko małoletnie, bądź bez względu na wiek, jeśli jest na nie pobierany zasiłek pielęgnacyjny, bądź dziecko do ukończenia przez nie 25 lat, lecz uczące się w szkołach. Rodzice lub opiekunowie powinni byli jednak spełniać określone warunki – nie mogli posiadać własnego mieszkania lub spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu. Osoby będące najemcami lokalu bądź posiadające spółdzielcze lokatorskie prawo do lokalu, aby uzyskać wsparcie, musiały zobowiązać się do rezygnacji z dotychczasowych umów mieszkaniowych.
Kredyt w ramach programu miał być udzielany wyłącznie na zakup lub budowę domu jednorodzinnego, których powierzchnia użytkowa nie przekracza odpowiednio 75 m. kw. i 140 m. kw.. Możliwe było również uzyskanie kredytu przeznaczonego na przebudowę lub adaptację budynków prowadząca do powstania lokalu mieszkalnego stanowiącego odrębną nieruchomość. Cena 1 m. kw. lokalu, na który przyznawany jest kredyt, nie może przekroczyć średniego kosztu budowy w danym województwie lub mieście wojewódzkim.
A rodziny, które miały być na swoim tłuką się po stancjach wynajmowanych przez szczęśliwców, którym udało się skorzystać z programu.
Źródło: Gazeta Bankowa