Bynajmniej nie oznacza to, że w USA nastąpiła gwałtowna poprawa gospodarki. Jest wręcz przeciwnie – z pięciu największych amerykańskich banków inwestycyjnych przetrwały tylko dwa (J.P. Morgan i Goldman Sachs), dane makroekonomiczne napływające z rynku pracy są gorsze od oczekiwań analityków, stawki na międzybankowym rynku pieniężnym są na niespotykanych od dawna poziomach. Niepewność rządzi rynkami finansowymi. Cóż więc powoduje tak gwałtowne umacnianie waluty USA – kraju, od którego rozpoczął się kryzys? Wydaje się, że mocny dolar jest wypadkową wspólnego oddziaływania kilku czynników: planu Paulsona, nerwowości na międzynarodowych rynkach, kryzysu na Węgrzech i w Islandii, a także mało dotychczas znana strategia – carry tradingu.
Plan Paulsona i niepewność
Plan sekretarza skarbu USA Henry’ego Paulsona, ogłoszony przed ponad miesiącem, miał być remedium na problemy systemu finansowego w Stanach Zjednoczonych. Optymizm, który miał wzbudzić, powinien był indukować na europejskie rynki finansowe. I o ile było to rzeczywiście realne, to odrzucenie tej ustawy przez parlament amerykański całkowicie zdestabilizowało rynki.
Wykup „toksycznych” aktywów banków, czyli prościej mówiąc – kredytów hipotecznych o wysokim prawdopodobieństwie niespłacenia i opartych na nich instrumentów pochodnych miał zdjąć z banków widmo całkowitego zawieszenia akcji kredytowej w wyniku braku adekwatności kapitałowej. Przeznaczone na to miało być 700 mld dolarów. Suma ta powinna była wystarczyć, by banki nie tylko uwolniły się od portfeli „złych” kredytów, ale co ważniejsze – ponownie zaczęły sobie ufać. I choć plan, z kosmetycznymi zmianami, został przyjęty za drugim razem, nie przywróciło to rynkom wiary w rychły koniec problemów. Paradoksalnie, zamieszanie z ustawą Paulsona stało się jednym z fundamentalnych czynników przywracających popyt na amerykańskiego dolara. Rynki finansowe i bankierzy z całego świata, działając w stanie paniki, postanowili wrócić „do fundamentów” dzisiejszego świata finansów – czyli amerykańskich obligacji. A wyżej wspomniana ustawa stworzyła ku temu wręcz idealną okazję – przewidywana na pokrycie deficytu budżetowego emisja amerykańskich obligacji w wysokości 650 mld dolarów została powiększona o kolejne 700 mld, co łącznie daje 1,35 bln dolarów, czyli ok. 10 proc. PKB USA. Mimo ponaddwukrotnego zwiększenia podaży tych papierów wartościowych, cena i zainteresowanie nimi nie spadło. Rynki wciąż wierzą, że są to najbezpieczniejsze aktywa na świecie.
Ucieczka z emerging markets
Ostatnie dwa miesiące stały też pod znakiem systematycznej deprecjacji walut i ucieczki z giełd rynków wschodzących, m.in. Rosji, Węgier, Ukrainy, ale również Polski, której gospodarka w dalszym ciągu ma bardzo solidne fundamenty i jest państwem, które obecnym kryzysem dotknięte będzie zapewne tylko w niewielkim stopniu. Mimo to dolar w ciągu ostatnich trzech miesięcy umocnił się względem złotego o ok. 32 proc., nie wspominając już o ponad 50-proc. spadku WIG-u 20 w stosunku do rekordowego poziomu z zeszłego lata.
Jest to związane z dwoma czynnikami. Po pierwsze, amerykańskie akcje stanowią ok. 50 proc. globalnej podaży akcji. Kiedy więc kryzys przekłada się na sferę realnej gospodarki w USA, a sytuacja w niej – na amerykański parkiet – zarządzający globalnymi funduszami chcąc pokryć straty z amerykańskich papierów wyprzedają akcje spółek giełd z reszty świata, powodując tym samym spadki indeksów na tych giełdach.
Po drugie – gospodarki krajów wschodzących mają poważne problemy. Rosja w ostatnim czasie bardzo skorzystała z rekordowych cen ropy naftowej. Niestety, systematyczny spadek jej ceny z ponad 147 dolarów za baryłkę na początku lipca br. do niecałych 70 dolarów obecnie poważnie uszczuplił napływ petrodolarów. Dodatkowo wojna z Gruzją rozpoczęła wycofywanie się zachodnich inwestorów z moskiewskiej giełdy, które to, przez załamania na innych giełdach, zostało efektywnie przyspieszone.
Sytuacja nie wygląda dobrze również na Węgrzech – dług publiczny w wysokości 67 proc. PKB, deficyt budżetowy – 3,5 proc. PKB (dwa lata temu było to jeszcze 9,2 proc.) oraz stosunkowo duże zadłużenie konsumentów w walutach obcych, przy znacznym osłabieniu forinta, znacznie wpływa na zwiększenie kosztów obsługi tych kredytów. Narodowy Bank Ukrainy wprowadził zakaz przedterminowego wypłacania pieniędzy z lokat terminowych, zaś dziennik „Daily Telegraph” określił prawdopodobieństwo katastrofy gospodarczej w tym kraju na 80 proc. Polska zaś, w oczach zachodnich finansistów, należy do koszyka krajów z tego regionu, a co za tym idzie, ucieczka kapitału dotyka również nas.
Mechanizmy rynku forex
Nie służy nam również odwrócenie trendu wzrostowego eurodolara. Kurs EUR/USD jest pozytywnie skorelowany z kursem USD/PLN, co oznacza, że jeżeli dolar umacnia się względem euro, umacnia się niemal automatycznie względem złotego. A w ciągu trzech miesięcy nastąpiła deprecjacja euro względem dolara o 18,5 proc. Co więcej, gospodarka strefy euro nie ma powodów by wysyłać pozytywne sygnały – w II kwartale jej gospodarka skurczyła się o 0,2 proc., zaś prognozy największej gospodarki eurolandu – Niemiec przewidują, w najlepszym przypadku, minimalny wzrost PKB w przyszłym roku. Zwiększony popyt na dolara w ostatnim czasie wiąże się też ze stosowaniem strategii tzw. carry tradingu, która zakłada zaciąganie pożyczki w walucie nisko oprocentowanej i lokowanie środków w walucie o wyższym oprocentowaniu. Tak właśnie się teraz dzieje – inwestorzy masowo zaciągają pożyczki w jenach (stopa procentowa japońskiego banku centralnego – 0,5 proc.) i kupują amerykańskie dolary i obligacje. W ten sposób generuje się dodatkowy popyt na dolary.
Niepewna przyszłość
Mocny dolar przynosi jednak gospodarkom narodowym wymierne korzyści – oznacza on bowiem niskie ceny surowców – przede wszystkim energetycznych ze względu na silną i ujemną korelacją ich cen z amerykańską walutą. Tak więc niebezpieczeństwo gwałtownego wzrostu globalnej inflacji, które jeszcze do niedawna było całkiem poważne, systematycznie maleje.
Niepokoić może jednak fakt, że inwestorzy przestali już wierzyć w ogłaszane zapewnienia o stabilności systemów finansowych, o czym świadczą niebotycznie wysokie stopy procentowe na międzybankowych rynkach pieniężnych i ucieczka w amerykańskie obligacje. Oznacza to bowiem, że ciągle trudno jest dostrzec dno kryzysu, choć wielu zapewnia, że odbicie to już tylko kwestia tygodni. Myśl tę zdaje się podzielać znany inwestor – Warren Buffett, który rozpoczął już zakupy akcji amerykańskich spółek. Należy mieć więc nadzieję, że intuicja go nie zawodzi i jesteśmy już na dnie.
Obecnie na rynku walutowym pewna jest tylko jedna rzecz – nic nie jest pewne. A dopóki stan taki będzie trwał, dopóty dolar będzie się umacniał.
PAWEŁ WIEPRZOWSKI
Autor jest doktorantem w Szkole Głównej Handlowej