Największym zagrożeniem dla rynków akcji w tym roku wydają się nie tyle kłopoty Grecji i pozostałych europejskich państw „zrzeszonych” w grupie PIIGS, czy obawy przed drugim uderzeniem recesji, lecz perspektywa zaostrzania polityki pieniężnej. Staje się ona coraz bardziej wyraźna i coraz mniej odległa.
Reakcja rynków na nieuchronnie zbliżającą się chwilę, gdy stopy procentowe pójdą
w górę, wydaje się nieco dziwna. Powszechnie wiadomo, że giełdy bardzo „nie lubią” zaostrzania polityki pieniężnej. Nie trzeba też nikogo przekonywać, że giełda reaguje na tego typu wydarzenia z wyprzedzeniem. Tym razem nic takiego nie widać. A wydaje się, że właśnie teraz reakcja powinna być i szybsza, i bardziej wyraźna. Zwłaszcza, gdy uwzględni się fakt, że wzrosty na rynkach akcji i surowców były „napędzane” nadzwyczajnym i rzadko spotykanym „rozluźnieniem” polityki pieniężnej, czyli bardzo niskimi stopami procentowymi i ogromnym zastrzykiem niemal „darmowej” gotówki. Coraz bardziej wygląda na to, że rynki kontynuując wzrosty za wszelką cenę chcą skorzystać
z ostatniej szansy. I będą „grać” tą szansą do „ostatniej chwili”.
Rynki są zwykle szybsze i „mądrzejsze” niż analitycy, ekonomiści i banki centralne. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że bardzo niskie stopy procentowe i wszelkiego rodzaju „finansowe udogodnienia” nie mogą być utrzymywane zbyt długo. Ich skutki uboczne mogą bowiem doprowadzić do ponownego rozregulowania i tak już mocno nadwyrężonych gospodarek oraz całego światowego systemu finansowego, dotkniętego przez kryzys.
By przekonać się, jak giełdy mogą zareagować na podwyżki stóp procentowych, wystarczy przypomnieć reakcję giełdy w Szanghaju. W lipcu i sierpniu ubiegłego roku indeksy zniżkowały tu po 7-8 proc. w reakcji na zapowiedzi studzenia przez chińskie władze rozpędzonej gospodarki i ograniczenia gigantycznej dynamiki kredytów. Spowodowały one mały szok i sporą korektę notowań. Późniejsze działania w postaci podwyższenia rynkowej ceny pieniądza, dwukrotnego podwyższenia stopy rezerw obowiązkowych i zaleceń dla banków, by powstrzymały kredytową lawinę, wielkiego wrażenia na rynkach już nie zrobiły. Hamowanie hossy odbyło się w miarę „bezboleśnie”.
Nie doszło do jej załamania, a jedynie zdecydowanego schłodzenia. Można przypuszczać, że spodziewane w nieodległym czasie podwyżki stóp procentowych większej „krzywdy” tamtejszej giełdzie nie zrobią. Warto zauważyć, że bardzo podobny scenariusz miał miejsce w Australii, gdzie stopy procentowe zostały niedawno podwyższone już czwarty raz z rzędu. Tamtejsza giełda przeżyła dwie większe korekty mniej więcej w tym samym czasie, co rynek w Szanghaju, a indeksy wciąż trzymają się na bardzo wysokim poziomie. Australijski bank centralny zdecydował się na radykalne zaostrzenie polityki pieniężnej po globalnym kryzysie finansowym jako pierwszy na świecie. Pierwsza podwyżka stóp procentowych miała miejsce w październiku ubiegłego roku. Od tego czasu stopy wzrosły tam z 3 do 4 proc. po czterech podwyżkach, po 0,25 punktu procentowego każda.
Wkrótce po Chinach stopę rezerwy obowiązkowej podwyższyły również Indie (pod koniec stycznia tego roku). Ale lista jest o wiele dłuższa. Izrael rozpoczął zacieśnienie polityki pieniężnej w sierpniu 2009 r. i od tego czasu podnosił stopy już trzykrotnie. W październiku ubiegłego roku Norwegia podniosła stopy z 1,25 do 1,5 proc. W listopadzie 2009 r. z 7 do 8 proc. stopy podniósł Wietnam. Wyraźne są już zapowiedzi podwyżek w Korei, na Tajwanie, w Brazylii, Czechach. Niedawno szwajcarski bank centralny zasugerował, że stopy procentowe nie mogą być zbyt długo utrzymywane na bardzo niskim poziomie.
Wreszcie znany z „gołębiego” nastawienia prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek dwukrotnie w ostatnim czasie jednoznacznie stwierdził, że należy zacząć zastanawiać się nad podwyższeniem stóp procentowych. Jest to zapowiedzią przynajmniej zmiany nastawienia Rady Polityki Pieniężnej z łagodnego na bardziej restrykcyjne. Zapewniający nieodmiennie o tym, że stopy pozostaną na niskim poziomie „przez dłuższy czas”, Ben Bernanke zdaje się trochę „czarować” tym stwierdzeniem rynki. Podwyższenie stopy dyskontowej w lutym, stanowiące zupełne zaskoczenie, z pewnością nie jest bowiem dowodem na łagodność polityki pieniężnej.
Fed podjął już także inne kroki, świadczące o zmianie nastawienia i mające na celu zmniejszanie ilości pieniądza na rynku. Podwyżka stóp procentowych będzie jedynie ostatnim akordem zacieśniania polityki pieniężnej. Ale i o tym posunięciu mówi się coraz częściej. W gronie członków amerykańskiej rezerwy federalnej pojawiły się na razie odosobnione głosy, przemawiające za podjęciem takiej decyzji. Ostatnio zaś fachowcy ankietowani przez organizację National Association of Business Economics, skupiającą amerykańskich ekonomistów, stwierdzili, że oczekują zacieśnienia polityki pieniężnej w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Spodziewają się oni, że Fed może podnieść stopy od 25 do 50 punktów bazowych.
Mimo to rynki wciąż się nie boją. Rozpoczęta rok temu fiesta na giełdach akcji i rynku surowców trwa w najlepsze, choć robi się coraz bardziej nerwowo. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, inwestorzy po nie tak dawnych dramatycznych spadkach, wciąż głodni są zysków i zależy im na przedłużeniu „hossy”. Po drugie, chyba mają świadomość, że polityka Fed jest obecnie bardziej „dyskrecjonalna”, czyli uznaniowa, podobnie jak w czasie załamania po pęknięciu internetowej bańki w latach 2001-2002. W normalnych warunkach Fed działa w sposób zbliżony do reguł opracowanych przez profesora Johna Taylora. Zakładają one, że bank centralny powinien w swych decyzjach kierować się przyjętym przez siebie docelowym poziomem inflacji.
Powinien go bronić, reagować na dynamikę rozwoju gospodarki oraz dbać o stabilizowanie kursu walutowego. Swoje rozważania sformalizował i przedstawił w postaci wzoru matematycznego, określającego „idealną” w danych warunkach stopę procentową. Jego obserwacje wskazują, że od kilkudziesięciu lat Fed „zachowuje się” zgodnie z założeniami jego teorii. Z pewnymi wyjątkami. Obecnie mamy do czynienia z drugim, po łagodzeniu skutków internetowego szaleństwa. Profesor Taylor w swym wzorze nie uwzględnił jednak jednego „drobiazgu”, który w obecnych warunkach urasta do rangi kluczowego czynnika, wpływającego na politykę Fed. Jest nim bezrobocie. Dopóki stopa bezrobocia w Stanach Zjednoczonych nie zmniejszy się do „przyzwoitego” poziomu, dopóty można się spodziewać utrzymania stóp na niskim poziomie.
Bezrobocie to poważny problem ekonomiczny i społeczny. Szczególnie w kraju, którego gospodarka oparta jest na konsumpcji. Ale przy tej okazji warto zwrócić uwagę na liczne badania wskazujące jednoznacznie, że popularność rządu w nikłym stopniu zależy od tempa wzrostu gospodarczego, deficytu budżetowego, czy jakiegokolwiek innego parametru ekonomicznego. Silnie skorelowana jest natomiast z poziomem bezrobocia. I z tego właśnie zdaje się wynikać „odwaga” inwestorów. Ale zbliżający się czas wyższych stóp straszy coraz bardziej.
Źródło: Gold Finance