Amerykanie wykazali zdecydowanie mniej optymizmu niż ich europejscy koledzy. Brak impulsów wynikających z raportów makroekonomicznych skazywał rynki na stabilizację, ale tylko na walutach i rynku surowcowym dało się zaobserwować coś, co tak można zakwalifikować. Kurs EUR/USD zachowywał się bardzo niestabilnie, ale w końcu dnia zmiana w stosunku do piątku była prawie żadna (dolar jednak trochę stracił). Na rynku surowców utrzymywała się zwyżka cen złota, ropy i miedzi wypracowana podczas sesji w Europie, ale gracze byli bardzo nerwowi, a ceny szybko zmieniały kierunek.
Najgorzej zachowywał się rynek akcji. Nic takiej słabości przed sesją nie zapowiadało. Co prawda Alan Greenspan, były szef Fed, ostrzegł, że przed końcem 2007 roku gospodarka USA może wejść w recesję, ale ostrzeżenia z tak długim horyzontem czasowym rzadko kiedy poważnie wpływają na rynek. Tym razem mogło się jednak przysłużyć obozowi niedźwiedzi. Widać to było wyraźnie na rynku obligacji, gdzie rentowność wyraźnie spadla. Chyba najgorsze jednak było to, że przed sesją mówiło się, iż liczne fuzje i przejęcia (w tym przejęcie TXU za 45 mld USD) muszą doprowadzić do wzrostu indeksów. Takie nastawienie rzeczywiście zapewniło niezłe otwarcie, ale nie tak dobre jak tego oczekiwano. Kiedy indeksy zaczęły się osuwać to nastroje się błyskawicznie pogorszyły i rozpoczęła wyprzedaż. Najgorzej nadal zachowywały się spółki sektora finansowego, a najlepiej surowcowego.
Jednak w tej wyprzedaży też nie widać było dużego przekonania, co pozwoliło w ostatnich dwóch godzinach sesji zredukować skalę spadku indeksów. Widać, że rynek jeszcze się broni, ale nastroje się pogarszają. Wystarczy teraz mocniejszy impuls podażowy, żeby indeksy zanurkowały. Jednak nie ma wcale pewności, że ze strony danych makro taki impuls gracze dostaną. W tej fazie rynku nastroje będą się zmieniać bardzo szybko, więc dobre dane natychmiast odbudowałyby pozycję byków.
Wtorek rozpoczyna serię publikacji danych makroekonomicznych. Szczyt przypadnie na środę i czwartek. Dzisiaj każdy raport może wpłynąć na zachowanie rynków. Zakładam, że najmniej istotna będzie dla rynku publikacja przez Conference Board indeksu zaufania konsumentów. Może być jedynie języczkiem u wagi, ale teoretycznie im wyższe zaufanie tym lepiej dla dolara i akcji. Jednak pierwszym raportem, publikowanym na godzinę przed rozpoczęciem sesji, będą dane o styczniowych zamówieniach na dobra trwałego użytku. Są to dane bardzo zmienne i uważane w związku z tym jako takie, na których podstawie nie należy podejmować długoterminowych decyzji inwestycyjnych, ale niewątpliwie dla graczy krótkoterminowych może to być jakiś impuls. Zapowiadany jest spadek zamówień, więc jest pole dla pozytywnej niespodzianki. Gracze skoncentrują się na zamówieniach bez środków transportu. Im będą wyższe tym lepiej dla dolara i akcji.
Bardzo ciekawa może być reakcja na raport o styczniowej sprzedaży domów na rynku wtórnym. Prognozy mówią o kosmetycznym wzroście i jeśli rzeczywiście tak będzie to rynek dane zlekceważy. Spory spadek, potwierdzający to, co już pokazały dane o rozpoczętych budowach, powinien zaszkodzić dolarowi. Posiadaczy akcji mieliby wtedy wybór – albo sprzedawać w obawie, że sytuacja gospodarcza się pogarsza albo kupować pod pretekstem oczekiwania na obniżkę stóp. W obecnym nastroju to pierwsze jest bardziej prawdopodobne, ale nastroje przecież mogą się zmieniać. Dane dobre pomogłyby dolarowi i akcjom.
Niepewność na GPW zwiększa się
Poniedziałek złoty rozpoczął od osłabienia do obu głównych walut. Nie wynikało to z jego autonomicznej słabości – nasza waluta po prostu naśladowała ruchy kursu EUR/USD, który korygował nocne wzrosty. Podobnie zachowywały się inne waluty regionu. Po południu jednak sytuacja bardzo się zmieniła. Kurs EUR/USD znowu zbliżył się w okolice 1,32 USD, co natychmiast wzmocniło forinta, ale nasz złoty stabilizował się do dolara i nadal tracił do euro. W końcu dnia stracił do obu walut. To już wyglądało bardzo nieciekawie – tak jakby kapitał wychodził z Polski. Jeden dzień to jednak zdecydowanie za krótki okres, żeby przyjmować taką tezę za pewnik.
Dzisiaj rozpoczyna się posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej, ale nie spodziewam się przygotowawczych ruchów na rynkach. Nie ma się do czego szykować, bo RPP prawie na pewno stóp nie zmieni. W tej sytuacji trzeba obserwować, czy poniedziałkowa słabość naszej waluty będzie się nadal utrzymywała. Jeśli tak się stanie to trzeba będzie przyjąć, że rzeczywiście obserwujemy jakiś exodus kapitału zagranicznego.
GPW od początku poniedziałkowej sesji próbowała naśladować to, co widać było na innych giełdach europejskich. Indeksy rosły. Jednak już po godzinie podaż schłodziła rynek, który wszedł w wyraźną przeciwfazę – u nas trwała (logiczna zresztą) stabilizacja, a na zachodzie Europy (zresztą na Węgrzech też) indeksy szybko rosły. Wyglądało to nieco dziwnie, ale za to logicznie, bo jaki jest sens kupowania akcji, kiedy naprawdę nie wiemy, co w kolejnych dniach pokażą publikowane w dużej ilości amerykańskie raporty makroekonomiczne. Jednak od momentu tego schłodzenia sytuacja zaczęła wyglądać coraz gorzej. Indeksy rozpoczęły proces osuwania, który doprowadził do całkiem wyraźnego spadku. Obrót przez długi czas był niewielki, co sygnalizowało, że podaż nie jest agresywna, ale popyt się wstrzymuje. W drugiej połowie sesji aktywność rynku co prawda wzrosła, ale i tak na WIG20 obrót był mniejszy od średniej z ostatnich sesji.
Cała ta sesja wyglądała bardzo dziwnie i niepokojąco. Miałem wrażenie, że fundusze krajowe sprzedają akcje, tuż przed oporem technicznym, a zagranica nasz rynek po prostu „odpuściła”. Dzięki zleceniom arbitrażystów, w ostatniej godzinie, straty zostały w częściowo odrobione, ale nie zmieniło to negatywnego obrazu rynku. Można powiedzieć, że zachowanie naszego rynku przypominało to, co wieczorem działo się w USA. W tej sytuacji, mimo wciąż obowiązującego sygnału kupna, trzeba założyć, że jeśli w USA zostaną dzisiaj opublikowane słabe dane makro to nasz rynek czekać będzie spory spadek indeksów. Najgorsza sytuacja powstałaby wtedy, gdyby WIG20 wrócił pod przełamany w zeszłym tygodniu opór na 3.450 pkt. Gracze doszliby do wniosku, że to wybicie było pułapką, a to otworzyłoby drogę do nawet 100 pkt. spadku. Tylko bardzo dobre dane amerykańskie dane makro mogą ocalić rynek przed takim losem.