Pisałem w piątek, że powody kończącej tydzień zwyżki były raczej śmieszne, ale prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że rynek nagle przejrzy na oczy. Na pogorszenie nastrojów nie miały wpływu dane makro. Były jednak słabe. Sytuacja na rynku wtórnym nieruchomości w USA nie poprawia się ani na jotę. Co prawda ilość sprzedanych domów wzrosła o 3,1 procent, ale mediana cenowa (rok do roku) spadła o 7,1 procent. Wzrosła też ilość niesprzedanych domów. Przy tym tempie sprzedaży trzeba by je sprzedawać przez 11,2 miesiąca (wyrównany rekord z kwietnia.
Indeksy od początku sesji osuwały się. Po kilku godzinach spadały już po blisko dwa procent. Powodów pogorszenia nastrojów było kilka. Przede wszystkim przewodniczący FSC (koreańska komisja nadzorująca rynki finansowe) powiedział, że państwowy bank KDB nie jest instytucją, która mogłaby uratować Lehman Brothers. Mógłby co najwyżej stać na czele konsorcjum banków, które taką akcję przeprowadzą. Jak widać piątkowy entuzjazm, wynikający podobno po części z ostrożnych deklaracji KDB, okazał się bazować na bardzo wątłej podstawie, co zmusiło graczy do myślenia. Poza tym w czasie weekendu upadł Columbian Bank & Trust (dziewiąty, mały bank, który upadł w tym roku). Na domiar złego Credit Suisse obniżył prognozy i cenę docelową dla AIG twierdząc, że ten największy na świecie ubezpieczyciel poniesie olbrzymie straty na instrumentach pochodnych. Na dodatek Morgan Stanley obniżył prognozy dla spółek z indeksy S&P 500 twierdząc, że banki nadal będą zwiększały straty.
Jak widać indeksy spadały z powodu sytuacji w sektorze finansowym. W zasadzie jedyną „dobrą” informacją było to, że bez problemów sprzedał się krótkoterminowy dług (za 2 mld USD) Freddie Mac. Dzięki temu drożały akcje Freddie Mac i Fannie Mae. Gracze podobno doszli do wniosku, że transakcja ta zmniejsza prawdopodobieństwo nacjonalizacji tych dwóch spółek. Popełnili oczywisty błąd w rozumowaniu, bo dług się sprzedał dlatego tak łatwo, że rynek wierzy w przejęcie go przez państwo.
Zachowanie rynku było dosyć dziwne. Po spadku w ciągu pierwszych godzin indeksy ugrzęzły i trwały w takiej hibernacji przez 4 godziny. Nie było nawet próby przeprowadzenia końcowej rozgrywki. To najbardziej w całej sesji było zastanawiające. Wydaje się, że po prostu graczy sparaliżowało. Po piątkowym wzroście duży spadek każe wziąć na wstrzymanie i poczekać na nowe impulsy.
GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję od niewielkiego spadku indeksów (wynik spadków na innych giełdach), ale bardzo szybko ruszyły one na północ. Próba tłumaczenia takiego zachowania rynków nie ma specjalnego sensu, bo obrót był znikomy. GPW też szkodził brak inwestorów z Londynu. Może nie faktyczny ich brak ile świadomość tego, że giełda londyńska nie działa. Na godzinę przed rozpoczęciem sesji w USA, kiedy indeksy w Europie ruszyły na południe, również u nas pojawiła się chęć do sprzedawania akcji i sesja zakończyła się niewielkim spadkiem indeksów. Sesja nie ma żadnego znaczenie prognostycznego – równie dobrze mogłoby jej nie być. Dzisiaj powinniśmy rozpocząć sesję spadkiem (w reakcji na spadku w USA), ale to nie znaczy, że ją tak zakończymy, bo przecież może rozpocząć się polowanie na odbicie na amerykańskich giełdach.