Okazało się, że dane o wydajności pracy w USA w drugim kwartale zweryfikowano w górę (tak jak oczekiwano) do 1,6 proc., ale zweryfikowano też w górę koszty pracy. Spodziewano się, że wzrosły o 3,9 proc., a okazało się, że zwiększyły się o 4,9 proc. (najmocniej od 16 lat). To zwiększyło obawy o wzrost presji inflacyjnej, co umocniło dolara, doprowadziło do wzrostu rentowności i już przed sesją zapowiadało spadek indeksów.
Kolejne dane opublikowano pół godziny po rozpoczęciu sesji. Instytut ISM poinformował, że w sierpniu amerykański sektor usług rozwijał się szybciej niż w lipcu (indeks wzrósł do 57 pkt. – oczekiwano wzrostu do 55 pkt.). Presja cenowa nadal była duża, ale subindeks cenowy lekko się obniżył. Zgodnie z odwrotną logiką giełdowych graczy te dane też były niedobre dla akcji, bo zwiększały prawdopodobieństwo przedłużenia cyklu podwyżek stóp procentowych. Tak naprawdę jednak były to dane bardzo dobre, bo sygnalizowały, że ponad 80 procent gospodarki USA rozwija się w umiarkowanym tempie. Ten raport dodatkowo umocnił dolara.
Ostatnią publikacją była Beżowa Księga Fed (raport o stanie gospodarki). W zasadzie nie było w tym raporcie nic nowego, ale komentatorzy zwracają uwagę na to, że Fed widzi w pięciu z 12 dystryktów spowolnienie gospodarcze. Pozostałe rozwijają się w sposób umiarkowany. Fed nie widzi też na razie zagrożenia inflacją, chociaż firmy mają już problemy z przełożeniem rosnących kosztów energii na ceny swoich produktów (co zmniejszy ich zyski – komentarz mój). Raport wspomina też o słabym rynku nieruchomości. Podsumowując można powiedzieć, że widać było niepokój Fed wynikający ze spowolnienia gospodarki, a inflacja była potraktowana jako mniej istotne zagrożenie. Inwestorzy natychmiast zapomnieli o wzroście indeksu ISM. Rentowność obligacji zaczęła zmniejszać poprzedni wzrost, dolar praktycznie stracił to, co wcześniej zyskał, a indeksy giełdowe pogłębiły spadki.
Mam wrażenie, że gracze na rynku akcji po prostu czekali na byle pretekst, żeby zacząć realizować zyski. Trudno bowiem powiedzieć, że raporty makroekonomiczne zmuszały do sprzedaży akcji. Jednak niewątpliwie szkodził sektorowi paliwowemu kolejny spadek ceny ropy. Tutaj już działała mechanika rynku. Sygnał sprzedaży był tak mocny, że cena ropy nie może się zatrzymać. W środę dotknęła linii trzyletniego trendu (na wykresie cenowym) i jeśli do piątku spadnie niżej to powstanie średnioterminowy sygnał sprzedaży. Ciekawe było to, że w drugą stronę poszła cena miedzi. Metale drożeją, bo rynek liczy podobno na szybki rozwój globalnej gospodarki i braki podaży. Może i na to rzeczywiście liczy, ale bardziej wydaje mi się prawdopodobne, że tutaj też działała mechanika rynku.
Oprócz naturalnej chęci do zrealizowania zysków pretekstem do spadku indeksu NASDAQ był też spadek ceny akcji Intela, który wreszcie oficjalnie ogłosił, że zmniejszy zatrudnienie o 10 procent. Ten komunikat zapowiadany był od kilku dni i nie był żadnym zaskoczeniem, więc mógł być tylko pretekstem dla chcących sprzedawać akcje. Nie zmienia to postaci rzeczy, że indeksy mocno spadły, wzmacniając opory techniczne z maja tego roku. Na razie jednak nie został wygenerowany sygnał sprzedaży. Po sesji Palm obniżył prognozę przychodów i cena akcji spadła około sześciu procent, a rano mocno spadały indeksy w Azji, co pociągnęło w dół kontrakty na amerykańskie indeksy. Dzisiejsza sesja będzie testem odporności psychicznej obozu byków.
W Europie w czwartek wydarzeniem mogło by być posiedzenie Banku Anglii, ale nie będzie, bo tym razem bank z całą pewnością kolejny raz nie zaskoczy i tym razem stóp nie podniesie. Wystarczy, że zrobił to miesiąc temu. Nie wierzę również, żeby dane o niemieckiej produkcji przemysłowej zmusiły graczy do działania. Po południu dowiemy się jak zmieniła się w ciągu tygodnia w USA ilość noworejestrowanych bezrobotnych. Wpływ na rynki będzie ten raport miał niewielki, ale im więcej będzie bezrobotnych tym lepiej dla akcji i gorzej dla dolara. Gracze zupełnie nie zwrócą uwagi na dane o zapasach w amerykańskich hurtowniach. Jak zwykle jednak spojrzymy na stosunek zapasów do sprzedaży, żeby zorientować się, czy nadal zapowiada on kontynuację ożywienia gospodarczego. Ostatnią publikacją będzie raport o tygodniowej zmianie amerykańskich zapasów paliw. I znowu, jak zwykle, może on posłużyć za pretekst dla wywołania ruchu na rynku ropy. Po ostatnich spadkach ceny korekta się temu rynkowi już jednak bardzo należy. Nie powinno to mieć wpływu na rynek akcji i walutowy.
Proces Zyty Gilowskiej nie pomógł złotemu
W środę początek dnia na rynku walutowym była dla naszej waluty bardzo dobry. Często tak się właśnie dzieje, że dzień rozpoczyna się wzmocnieniem złotego, a kończy osłabieniem. Można z tego wysnuć wniosek, że rano nasze firmy kupują złotego, a potem włącza się klasyczna spekulacja. Najwyraźniej eksporterzy nie bardzo wierzą w osłabienie naszej waluty i dlatego korzystają ze względnej słabości, żeby wymienić walutowe przychody na złote. Z początku naszej walucie pomagał też wzrost kursu EIUR/USD, ale już przed 11.00 zmiana kierunku kursu tej pary walut zaczęła złotemu szkodzić.
Przetarg obligacji dwuletnich (udany) w najmniejszym stopniu nie wpłynął na zachowanie rynku, ale pomógł mu wyrok sądu lustracyjnego, który uznał, że Zyta Gilowska złożyła prawdziwe oświadczenie lustracyjne. Premier natychmiast zaprosił ją do rządu (nie znając uzasadnienia), a to musiało wywołać chwilową reakcję rynku, mimo że tak naprawdę powrót pani profesor Gilowskiej do rządu nie miałby najmniejszego znaczenia. Poza tym w sytuacji zaś, kiedy rząd chce zrezygnować z proponowanych przez nią zmian podatkowych, ze szczególnym uwzględnieniem zmniejszenia składki rentowej, taki powrót byłby nieco dziwny. Rynek szybko przeszedł do porządku dziennego nad tym politycznym wydarzeniem, a złoty ruszył za spadającym kursem EUR/USD. Koniec dnia był znowu dla naszej waluty niekorzystny – straciła zarówno do dolara jak i do euro. W czwartek trend powinien być kontynuowany o ile na rynku EUR/USD nie dojdzie do wyraźnego umocnienia euro.
Na rynku akcji doszło w środę do korekty, która mogła być dużo większa, gdyby nie to, że na fixingu WIG20 zyskał ponad 20 punktów. Pisałem w środę, że otwartych pozycji na kontraktach jest bardzo dużo, a wiele z nich otworzyli arbitrażyści, więc jeśli sytuacja na rynkach światowych się pogorszy i baza się zmniejszy to arbitraż realizując zyski może doprowadzić do poważnej przeceny. I właśnie dzięki temu sesja rozpoczęła się ponad jednoprocentową przeceną. Wystarczyło jednak, że arbitrażyści wstrzymali się z działaniami, a już przed południem WIG20 wrócił do poziomu wtorkowego zamknięcia. Jednak było to tylko chwilowe wstrzymanie się i nadal nasz rynek zachowywał się najgorzej w Eurolandzie. Widać było wyraźnie jak duży wpływ mają działania arbitrażu.
Jeśli zapomni się o fixingu to spadek indeksów był nieznaczny, ale to przecież nie byłaby cała prawda o rynku. Dzisiaj mamy więc dwa, a nawet trzy problemy. Po pierwsze trochę zafałszowane zamknięcie, co sprzyja dzisiaj niedźwiedziom, po drugie spadek indeksów w USA, a po trzecie kolejny spadek ceny ropy, którego nie równoważy wzrost ceny miedzi. Wynika z tego, że początek sesji powinien być negatywny, ale to wcale nie przesadza, jaki będzie koniec, bo nie wiemy, co wydarzy się na rynkach zagranicznych w czasie dnia. Trzeba jednak pamiętać o arbirtrażystach, którzy nawet w nowym systemie notowań potrafią mocno wpływać na indeksy. Przed piątkiem 15 września (data wygasania wrześniowych kontraktów) inwestować na WGPW powinni tylko bardzo odważni gracze.