To, co stało się w piątek, odzwierciedla starą giełdową prawdę, że kiedy wszyscy myślą tak samo, rynek robi psikusa i zachowuje się zupełnie nieprzewidywalnie. Skoro komentatorzy zgodnym chórem wieszczyli na piątek mocny wzrost cen, duża część graczy niezależnie od siebie wpadła na ten sam pomysł – postanowili wykorzystać ten moment do realizacji zysków. Ta niezamierzona „zmowa” przyniosła zaskakującą przecenę na początku sesji.
Co prawda rynek doszedł do siebie (nie licząc średnich i małych spółek, które jednak najbardziej „zasłużyły” na głębszą korektę), ale z piątkowej lekcji płyną na przyszłość dwa wnioski. Po pierwsze rynek wcale nie jest tak zdominowany przez optymistów, jak by na to wskazywał brak podaży na wcześniejszych sesjach. Okazuje się, że chętnych do sprzedaży jest sporo, tylko czekają na dogodny moment do złożenia zleceń. Jeśli ta podaż nie rozłoży się na dłuższy okres, trzeba się liczyć z kolejnym tąpnięciem.
Druga nauka – zwłaszcza dla mniej doświadczonych inwestorów – to taka, że nie warto ulegać instynktom stadnym i wyprzedawać akcji za wszelką cenę w odruchu paniki, o ile nie ma po temu istotnych powodów. Bo przecież w piątek na całym świecie ceny akcji rosły, nawet na giełdzie w Budapeszcie, która zwykle porusza się w takim samym rytmie, jak warszawska), a ze spółek i gospodarki nie dochodziły żadne niepokojące sygnały. Było więc mało prawdopodobne, że nasza giełda ulegnie trwałemu załamaniu.
W przedświątecznym tygodniu nastroje na rynku mogą być nerwowe (inwestorzy będą się zastanawiali kiedy nastąpi kres Rajdu Świętego Mikołaja), ale po piątkowym „strząśnięciu” z akcji najbardziej nerwowych inwestorów przewagę mogą odzyskać optymiści. Jeśli tak się rzeczywiście stanie, seria rekordów może zostać jeszcze przedłużona.
