Z różnych stron daje się słyszeć głosy, że to ostatni moment, by tanio kupić walory notowane na parkietach azjatyckiego giganta. Jeśli bowiem Chin nie zatrzymał światowy kryzys, to nie ma nic, co mogłoby stanąć na drodze ich rozwoju. Rzeczywiście, są powody, by tak myśleć, choć trzeba zauważyć, że czynniki ryzyka obecne na chińskim rynku są znacznie słabiej znane niż argumenty optymistów.
Od października zeszłego roku indeksy w Hong Kongu, Szanghaju i Shenzen nieprzerwanie rosną – zyskały już niemal 100%. Wciąż daleko im jednak jeszcze do maksimów z czasów ostatniej hossy. By powrócić na szczyty musiałyby jeszcze prawie podwoić swoją wartość. Część wzrostów na chińskim rynku zawdzięczamy niewątpliwie tłokowi na parkiecie. Rodzimi inwestorzy nie mają tam prawa inwestować zagranicą, a depozyty bankowe są nisko oprocentowane – perspektywa większych zysków wiąże się więc jedynie z giełdą lub zakupem, bardzo drogich już, nieruchomości. Wydaje się jednak, że w dłuższym terminie indeksy mają niezachwiane podstawy do stabilnego wzrostu. Chyba że zmaterializuje się któreś z poniższych zagrożeń.
Najbardziej bezpośrednio powiązanymi z gospodarką problemami Chin są niewydolny system bankowy i regulowany kurs walutowy. Ta para Niejednemu już krajowi przyniosła (choć trzeba dodać, że rzadko kiedy ona sama) długoletnią stagnację. Zaniżanie kursu krajowej waluty, w zamierzeniu służące do wspierania eksportu, w długim okresie tworzy nierównowagę na ogromną skalę. Z jednej strony bank centralny gromadzi ogromne rezerwy walutowe, z którymi nie wiadomo później co zrobić – w przypadku sprzedaży straciłyby ogromną część swojej wartości. Z drugiej strony przedsiębiorcy i konsumenci płacą więcej za importowane towary, co oprócz uszczuplenia ich dochodów, prowadzi do licznych błędnych inwestycji, które będą musiały zostać zlikwidowane, gdy kurs zostanie upłynniony. Część produkcji krajowej będzie musiała zostać przekierowana w inne rejony, zmienić się będzie musiała też struktura eksportu – przedsiębiorcy w tym sektorze będą musieli wziąć pod uwagę zarówno spadek przychodów (mniej jenów za każdego otrzymanego dolara), jak i kosztów (tańszy import zaopatrzeniowy). Im dłużej chiński rząd będzie trzymał się nierynkowego kursu, tym bardziej bolesne będą dostosowania, gdy już nastąpi jego upłynnienie.
Ważną rolę w restrukturyzacji gospodarki po zmianie reżimu kursowego będą miały do odegrania banki. Po pierwsze będą musiały poradzić sobie z problemem kredytów udzielonych zagrożonym bankructwem eksporterom. Po drugie powinny wspierać finansowo przestawienie się firm na produkcje na rynek krajowy oraz restrukturyzację eksportu. Chiński sektor bankowy nie jest dobrze przygotowany do wypełnienia tej roli – kredyty były dawane często z pobudek politycznych, przez co odsetek niepracujących pożyczek przekracza 20%.
Skala problemu zależy od stopnia niedowartościowania chińskiej waluty (szacuje się, że jest to kilkanaście procent). Wydaje się jednak, że jedyne, co może przynieść upłynnienie kursu, to najwyżej kilkuletni wstrząs, który nie powinien zagrozić długookresowemu rozwojowi. Kraje, które poniosły dotkliwe skutki polityki zaniżania kursu (Niemcy, Japonia), zgotowały sobie ten los poprzez opóźnianie dostosowań – ratowanie i subsydiowanie bankrutujących eksporterów i sztywny rynek pracy.
Kolejnym problemem Chin może być korupcja i etatyzacja gospodarki. Władza urzędników i działaczy partyjnych jest duża i w części tylko ograniczona prawem. Jest poważny problem z egzekucją kontraktów na drodze sądowej, a cała ziemie wciąż oficjalnie należy do państwa. Chiny zajmują dopiero sto trzydzieste drugie miejsce w światowym rankingu wolności gospodarczej fundacji Heritage. Na szczęście dla inwestorów sytuacja w Państwie Środka jest znacznie lepsza niż w państwach, które z nim w tym zestawieniu sąsiadują.
Dzieje się tak zapewne dlatego, że partyjnej biurokracji nie udało się wyeliminować dobroczynnego działania konkurencji. Mimo iż wpływy władz w chińskich korporacjach są duże, to ostra rywalizacja między lokalnymi liderami sprawia, że firmy ciągle muszą poddawać się życzeniom konsumentów. Stosunkowo mała zaś jest rola samego sektora rządowego – nie przekracza on 30% PKB. Sektor prywatny, choć skrępowany przez samowolę urzędników, jest liczniejszy niż w zdecydowanej większości krajów Zachodu. Problemy z opieszałym sądownictwem zaś udało się częściowo rozwiązać dzięki upowszechnieniu się prywatnego arbitrażu. Szanse na to, że władze pójdą w stronę zacieśnienia kontroli nad gospodarką wydają się niewielkie – reformy są cały czas powoli kontynuowane i nie widać, by władze w Pekinie zamierzały odejść od obranego pod koniec lat 70-tych kursu.
Sprawą, której nie sposób pominąć w tym zestawieniu, są narastające zaniedbania w sferze ochrony środowiska. W 2006 roku szesnaście z dwudziestu najbardziej zanieczyszczonych miast świata znajdowało się na terytorium ChRL. Źródłem wszechobecnego w nich smogu jest między innymi węgiel, używany masowo w energetyce (60% energii pochodzi z elektrowni węglowych w większości niewyposarzonych w filtry kominowe), a także masowo kupowane przez Chińczyków ostatnio samochody. Poważnym problemem są też zatrute rzeki, powodujące ogromne trudności z dostępem do wody pitnej. Należy wspomnieć też o pustynnieniu znacznych obszarów – pustynia Gobi powiększa się rocznie o obszar odpowiadający 1% powierzchni naszego kraju, co przyczynia się między innymi do nasilenia się zjawiska burz piaskowych w miastach.
Wszystko to niewątpliwie drastycznie obniża komfort życia mieszkańców. Na efekty podjętych w ostatnich latach przez rząd działań zapobiegających postępującej degradacji środowiska przyjdzie na pewno trochę poczekać. By inwestować w Chinach nie trzeba jednak na szczęście tam mieszkać. Głównym zagrożeniem dla gospodarki wydaje się brak wody pitnej. Na szczęście dla Chińczyków około tysiąc kilometrów od północnej granicy ich państwa znajduje się największy na świecie zbiornik słodkiej wody (20% jej światowych zasobów) – jezioro Bajkał. W zamian za poparcie na arenie międzynarodowej lub pożyczkę Rosja chętnie zapewne podzieli się swoją wodą; z podobną transakcją mieliśmy ostatnio do czynienia w przypadku ropy. Nie będzie to tanie przedsięwzięcie, ale dobrze, że na horyzoncie jest jakiś plan awaryjny, gdyby problemy z wodą, już teraz bardzo poważne, jeszcze się pogłębiały.
Niebezpieczny dla losu inwestycji w Chinach mógłby być konflikt zbrojny w regionie. Potencjalnie są na to szanse – z Japonią i Tajwanem Chiny mają napięte stosunki, na których cieniem kładzie się zarówno historia, jak i roszczenia terytorialne ChRL (w przypadku Tajwanu dotyczą one całości terytorium). By rzeczywiście wybuchł konflikt, Chiny musiałyby go zainicjować – przeciwnicy są militarnie słabsi, za to bogatsi i pokojowo nastawieni.
Potencjalny agresor zaś nie wydaje się być bliski wkroczenia na wojenną ścieżkę. Armia Chin jest wprawdzie ostatnio intensywnie modernizowana, ale trzeba przyznać, że wcześniejsze zapóźnienia technologiczne były znaczne. Arsenał nuklearny zaś jest mniejszy od potencjału jądrowego Wielkiej Brytanii i (z tego co oficjalnie wiadomo) nie jest rozbudowywany. Od czasu niefortunnej interwencji w Wietnamie w 1979 roku Chiny nie uczestniczyły w żadnej wojnie z którymś z państw sąsiadujących. Logika rozwoju imperiów każe przypuszczać, że przed poważniejszymi działaniami Państwo Środka wypróbowałoby swoje siły na zdecydowanie słabszym przeciwniku. Nim taki pokaz siły nie nastąpi perspektywa poważniejszego konfliktu wydaje się odległa. Byłby to także pierwszy przypadek naruszenia tak zwanego Prawa McDonalda – nigdy dotąd dwa kraje, w których McDonald’s sprzedaje swoje hamburgery nie toczyły ze sobą wojny.
Niepokój odnośnie przyszłego rozwoju gospodarczego Chin może budzić sytuacja demograficzna. Choć kraj ten liczy 1,3 miliarda ludzi, dawno zniknął z czołówek prognoz alarmujących o grożącym Ziemi przeludnieniu. Przyrost demograficzny, między innymi na skutek zdecydowanej polityki władz, uległ gwałtownemu zahamowaniu. W przyszłości Chinom grozi, że – jak obawiają się niektórzy ekonomiści – zestarzeją się nim staną się bogate. W perspektywie najbliższych piętnastu lat odsetek osób powyżej 60 roku życia zbliży się do poziomów notowanych dziś w bogatych społeczeństwach Stanów Zjednoczonych i Australii, co spowoduje uszczuplenie siły roboczej oraz będzie wiązać się z określonymi kosztami opieki.
Choć problemu demograficznego nie można bagatelizować, to jego skutki nie muszą być bardzo dotkliwe, na pewno nie od razu. Chińczycy w podeszłym wieku znani są z dobrej sprawności fizycznej i wcale nie jest powiedziane, że zaraz po osiągnięciu wieku emerytalnego przestaną pracować. Zwłaszcza, że system opieki społecznej obejmuje mniej niż połowę ludności, przez co dla pracy nie będzie specjalnej alternatywy. Ze względu na ograniczony system świadczeń ich koszty nie będą więc dużym ciężarem dla gospodarki. Na razie zaś struktura demograficzna przynosi Chinom same plusy – odsetek siły roboczej jest jednym z najwyższych na świecie, a mały udział dzieci i ludzi starszych pozwala na raz oszczędzać na opiece społecznej i edukacji. Mała liczba potomstwa nie sprzyja też oddolnej presji politycznej na wywołanie konfliktu – kto chciałby stracić na wojnie jedynego syna?
Ostatnią sprawą, której nie może tu zabraknąć są potencjalne konflikty wewnętrzne. Mogą one mieć postać zarówno utarczek z mniejszościami etnicznymi (Ujgurzy, Tybetańczycy), jak i walk o władzę nad samymi Chinami. Choć w Polsce tradycyjnie z sympatią przyglądamy się dążeniom uciśnionych przez potężne państwo narodów, z przykrością trzeba zauważyć, że w tej konfrontacji nie mają one większych szans, przynajmniej dopóki nie zmieni się władza. Dla inwestorów jednak nie ma to większego znaczenia, gdyż zarówno Ujgurzy, jak i Tybetańczycy zamieszkują biedne, słabo zaludnione tereny o małym znaczeniu gospodarczym. Prawdopodobieństwo znaczących zamachów terrorystycznych we wschodnich prowincjach, wobec możliwości jakimi dysponuje komunistyczna policja, której w dodatku sprzyjają mieszkańcy wybrzeża, wydaje się niewielkie.
Walka o władzę nad chińskim imperium po upadku komunistycznego reżimu jest perspektywą odległa, ale z pewnością realną. Otwarcie na Zachód i wychodzenie z biedy będzie rodziło dążenia do zmiany sytuacji, w której społeczeństwo podzielone jest na uprzywilejowaną komunistyczną elitę rządzącą i resztę. Konfliktowi zapobiec może dalsza demokratyzacja – czy to poprzez wprowadzenie wolnych wyborów, czy też demokratyzację partii i otwartą legalizację wewnętrznych frakcji. To drugie rozwiązanie nie naruszałoby komunistycznej fasady i byłoby wygodne dla działaczy rządzącej KPCh. Nawet jeśli udałoby się uniknąć rozlewu krwi przy złamaniu monopolu dotychczasowych władz, pozostaje problem polityki przyszłego rządu. O ile powrót do komunizmu w stylu Mao raczej Chinom nie grozi, to prawdopodobne może być wprowadzenie kosztownych rozwiązań prowadzących do poprawy życia na wsi, gdzie mieszka większość wyborców – na przykład poprzez wprowadzenie państwa dobrobytu w europejskim stylu. Póki co jednak rządzący komuniści trzymają się mocno, a opozycja jest słaba i pozbawiona wsparcia Zachodu – nic więc nie wskazuje na to, by ewentualna rewolucja nastąpiła szybciej niż w ciągu kilkunastu lat. Jej perspektywa nie powinna więc na razie niepokoić inwestorów.
Niewiele z wymienionych tu zagrożeń da się bezpośrednio powiązać z rynkiem akcji. Jednak, gdyby którekolwiek się zmaterializowało, skutki dla chińskich giełd również mogłyby się okazać katastrofalne. Warto więc, rozważając długoterminowe inwestycje na największym rynku Azji, mieć na uwadze sprawy, o których wspomniano. Wiara w gospodarczą przyszłość Chin powinna być mocna, ale na pewno nie ślepa.
Maciej Bitner
Źródło: Wealth Solutions