Gospodarka Islandii opiera się na sektorze finansowym inwestującym za granicą, dlatego też Islandczycy boleśnie odczuli skutki problemów gospodarczych pełzających po świecie.
„W zeszłym tygodniu rząd musiał znacjonalizować trzeci największy bank w kraju – Glitnir. Nie zdążył jednak powstrzymać spadku kursu akcji banku o kilkadziesiąt procent. W poniedziałek było jeszcze gorzej: władze zawiesiły obroty akcjami wszystkich banków i ogłosiły, że szykują dla nich pakiet ratunkowy. Będzie to jednak wyjątkowo trudne, bo dwie trzecie spółek notowanych na tamtejszej giełdzie należy właśnie do sektora finansowego. Od początku kryzysu kurs islandzkiej korony wobec euro leci na łeb na szyję. Od lipca 2007 r. straciła ona na wartości o 39 proc.” – podaje „Gazeta Wyborcza”.
Islandia prawdopodobnie będzie szukać ratunku w UE. Coraz głośniej rozważa się wejście w struktury unijne oraz do strefy euro. To właśnie tego domagają się islandzkie związki zawodowe, które ściągnęły do kraju ok. 13 mld euro, zainwestowane za granicą przez ich fundusze emerytalne.
„Takie rozwiązanie miałoby z punktu widzenia Islandczyków jedną zasadniczą wadę – musieliby dostosować się do unijnych ograniczeń połowów ryb. To oznaczałoby znaczne zredukowanie tej branży, z której tradycyjnie utrzymywali się mieszkańcy wyspy. Dlatego „Iceland Review” donosi, że islandzka misja rządowa, która pod koniec września była w Brukseli, próbowała przede wszystkim ustalić, czy Unia nie zgodziłaby się na szczególne rozwiązanie, które pozwoliłoby wyspie wejść do strefy euro, ale… bez wchodzenia do Unii. Islandczykom chodzi o przeprowadzenie tego za obopólną zgodą, tak by mieli pełne prawa członka strefy euro, np. swojego człowieka w radzie Europejskiego Banku Centralnego. Nic nie wskazuje jednak, by Unia miała się zgodzić na takie rozwiązanie.” – podaje „Gazeta Wyborcza”.
Obywatele Islandii mają twardy orzech do zgryzienia. Kraj ten, jako członek Europejskiej Strefy Gospodarczej, wprowadził u siebie w życie prawie wszystkie unijne regulacje. Komisarz ds. rozszerzenia UE Oli Rehn zapowiedział, że ewentualne negocjacje w sprawie przystąpienia do struktur unijnych mogłyby potrwać mniej niż rok.
Więcej na ten temat w artykule Dominiki Pszczółkowskiej „Jak trwoga, to do Unii” w dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej”.
KW