Zbliża się jesień i wybory. Coś się wtedy skończy, coś zacznie. Po wyborach parlamentarnych zapadną wiążące decyzje co do przyszłości Banku BPH. Zapewne KNB pod rękę z nowym rządem będą chcieli coś uzyskać na zgodzie na połączenie, a że Włochom będzie się spieszyło, więc bardzo możliwe, że coś tam, jako kraj, zyskamy.
Niewątpliwie stracimy jednego z najciekawszych graczy na rynku, który tchnął w niego nową jakość. Z dwóch raczej takich sobie banków, stworzono bardzo dużą instytucję finansową, która w niezwykle krótkim czasie odcisnęła swoje piętno na polskiej bankowości i szybko mogła sięgnąć po tytuł wicelidera rynku. Za kilka, kilkanaście miesięcy będzie już jednak przeszłością – tak jak teraz jest nią PBK. Wszystkie oczy skierowane są teraz na Pekao S.A. O altruizm Włochów raczej nie należy podejrzewać – pokazali, że potrafią robić interesy i zarabiać. A przecież o to właśnie chodzi, a nie o sentymenty. Rolę lidera goniącego czołówkę przejmie zapewne ING Bank, a jego dotychczasową pałeczkę na przykład Kredyt Bank.
W przypadku BZ WBK, Banku Millennium i BRE Banku – wszystko będzie zależało od przetasowań w ramach zagranicznych grup kapitałowych. Z całą pewnością te trzy instytucje nie będą brały udziału w konsolidacji polskiego sektora bankowego i jeśli pracą organiczną nie zapewnią sobie stabilnej pozycji, prędzej czy później staną się bezpośrednio łupem jakiegoś dużego banku (bo na stanie się pośrednio – jak BPH – nie mają najmniejszego wpływu).
Chociaż zazwyczaj w mediach na bankowość patrzy się przez pryzmat detalu, to zapomina się, że tak naprawdę karty rozdaje się przede wszystkim w połączeniu z segmentem korporacyjnym. To właśnie przy takim połączeniu zarabia się największe pieniądze. A PekaoBPH razem z PKO BP będą miały lwią część rynku korporacyjnego. Z takim potencjałem – z jednej strony bazą depozytów, z drugiej akcją kredytową dla korporacji i kredytów mieszkaniowych, mogą wręcz doprowadzić do swego rodzaju duopolu. Oficjalnie konkurencja będzie – całkiem spora. Jednak potencjał tych dwóch instytucji może doprowadzić do szybkich i gwałtownych przetasowań na naszym rynku. Tych dwóch graczy po prostu będzie stać na to, żeby w niektórych sytuacjach wyjść na zero, a nawet lekko (tylko tak, żeby się nikt nie mógł przyczepić) dopłacać. Z taką konkurencją nikt z maluchów czy średniaków po prostu nie będzie mógł stanąć w szranki. Małe banki korporacyjne i detaliczne będą się mogły jeszcze wyspecjalizować w swoich niszach, jednak w przypadku instytucji uniwersalnych pomoże tylko zastrzyk kapitału lub fuzje.
To co nastąpi – jest mniej więcej do przewidzenia. Jednak w jaki sposób to się stanie – już nie. Jeśli nawet odejść – to z hukiem – przegrać, ale z honorem – „Gloria Victis”. Tak można odczytywać ostatnie posunięcia Banku BPH. Z biznesowego punktu widzenia wprowadzanie nowych produktów i usług nie ma najmniejszego sensu. Powinno raczej dochodzić do pierwszych rozmów, co po, a nie do kosztownej i wielowątkowej ofensywy rynkowej. Jak to mówią z przekąsem konkurenci, „BPH zachowuje się teraz jak Niemcy podczas I Wojny Światowej i „zdradzeni”, z bagnetem w plecach, daleko na wysuniętych pozycjach na terenach wroga, atakują ze zdwojoną zaciekłością”. Takie wojenne porównanie ma w sumie sens – jeśli brać pod uwagę nową, detaliczną ofertę Banku BPH.
Konto Sezam Max z poprawioną właśnie funkcjonalnością systemu bankowości internetowej, darmowymi wypłatami i przelewami przez internet to w zasadzie żadna nowość. Jest już Fortis, czy ewentualnie BOŚ ze swoimi rachunkami. Nie chodzi też o to ile będzie kosztować (12,95 zł miesięcznie), ani o to, że będzie wysokooprocentowane (4%) i potrzebne minimalne wpływy (1000 zł). Ważne jest co innego.
Że duży bank detaliczny potrafi być innowacyjny w swojej ofercie. Tego dokonywał (z różnymi efektami sprzedażowymi, jak to miało miejsce w przypadku „egzotycznych” kart kredytowych) właśnie BPH. Dlatego na zakończenie można w tej ofercie znaleźć wiele „uszczypnięć” w stronę do konkurencji. A to nazwa rachunku (prztyczek w kierunku mBanku), a to sam Wołoszański („wojenny” kuksaniec dla Pekao S.A.), a to deszcz w reklamie (ING BSK)… Oferta, przekaz, wykorzystanie wszystkich możliwych mediów… Trochę to musiało kosztować. No i trzeba przyznać – wyszło bardzo ciekawie – bo za taką cenę, to bez wątpienia jedna z ciekawszych ofert na rynku (czy najlepsza to inna kwestia, ale dla większości klientów np. Pekao S.A. – z całą pewnością).
Pytanie teraz zasadnicze – co się stanie z tą ofertą po połączeniu? Czy z oferty nowej instytucji znikną deficytowe, ale wpływające pozytywnie na wizerunek karty kredytowe, albo zyskowne, acz zbyt ryzykowne dla nowego inwestora, kredyty hipoteczne w walutach? Kto zyska, kto straci? To pytania, które teraz zaprzątają najtęższe głowy. Przewidzieć kierunki zmian i zareagować odpowiednio wcześniej może oznaczać być albo nie być dla kilku całkiem dużych instytucji finansowych…
Na drugim biegunie są pracownicy tych dwóch banków. Ale nie tylko. Chociaż zatrudnienie w branży rośnie, to zapotrzebowanie jest przede wszystkim na sprzedawców. A ci niekoniecznie potrzebują, z punktu widzenia banku, doświadczenia w tej branży… Dlatego i tutaj za chwilę można oczekiwać dużych ruchów i migracji. Zarząd BPHu zadecydował na razie, że życie sobie, a bank sobie. Na jakiś czas praca na najwyższych obrotach może odciągnąć czarne myśli, ale w sumie na jak długo? Pewnie do listopada. Czy do tego czasu nowa polityka przyniesie jakiekolwiek, może poza propagandowymi, rezultaty? Nic nie jest przecież ostatecznie przesądzone. Niby BPH jest już sprzedane, ale o ostatecznym kształcie fuzji w Polsce jeszcze za dużo nie wiadomo. Jeśli wyniki Banku za III kwartał i na koniec roku będą dobre (a zapewne będą), wykupywanie akcji przez UniCredito przedłuży się, może to dostarczyć nowych argumentów do przemyślenia nowej konfiguracji połączenia, w której pozycja Banku BPH i jego kadry nie będzie taka zła… Spekulacje? Być może. Jak na razie wszystko jednak wskazuje na właśnie takie kalkulacje… Jak będzie – zobaczymy.