W tym z życia wziętym rozwoju wydarzeń pozwoliłem sobie jedynie zmienić (z oczywistych względów) personalia inwestora, nie podając ani lokalizacji, ani nazwy obsługującego go brokera.
Pan Zdzisław jest zwykłym, niewyróżniającym się pod względem majątkowym inwestorem z kilkuletnim stażem aktywności na Giełdzie Papierów Wartościowych. W zeszłym roku, przewidując schyłek bańki spekulacyjnej, swój portfel inwestycyjny postanowił częściowo ubezpieczyć i rozbudował go o opcje sprzedaży na indeks WIG20. Na niektórych seriach udało mu się zanotować zysk, na innych zaś poniósł stratę, przy czym część opcji przetrzymał do ich bezwartościowego wygaśnięcia tracąc tym samym premię włożoną w ich nabycie (zajmował wyłącznie pozycje długie). Jakież było zdumienie naszego bohatera, gdy niedawno otrzymał od swojego biura maklerskiego bilans zysków i strat, z którego wynikało, że w 2007 r. zarobił niemal 20 tysięcy złotych. Jakoś dziwnie nie czuł tak znacznego polepszenia majętności, toteż postanowił zweryfikować wiarygodność otrzymanego wyniku.
Czując, że zaistniała z tytułu giełdowego wzbogacenia wierzytelność podatkowa w wysokości 3,5 tys. zł i zapadająca już z końcem kwietnia jest nader wątpliwa, pan Zdzisław udał się do swojego biura maklerskiego. Zażądał pełnej dokumentacji wykonanych przezeń transakcji giełdowych w ubr. i począł przedzierać się przez otrzymane dwadzieścia stron wydruku. Okazało się, że w zestawieniu zabrakło… nabytych opcji out-of-the-money, które następnie wygasły bezwartościowo. Po prostu: inwestycja – widmo! A uwzględniwszy owe nietrafione zakupy, nasz bohater notuje zysk ledwo przekraczający 5 tys. zł, czyli należny podatek wynosi około 1000 zł. Skutkiem tego kwota niesłusznie nadpłaconego świadczenia sięgnęłaby 2,5 tys. zł!
Broker łatwo odżegnuje się od odpowiedzialności za niepełną informację. Mianowicie pisemnie nadmienia, że „ze względu na brak jasnych interpretacji niektórych przepisów” podane informacje nie stanowią jedynego dokumentu, w oparciu o który należy się rozliczyć z fiskusem. Powstaje fundamentalne pytanie: komu uwierzy urząd skarbowy? Czy niekompletnej, ale jedynej dostępnej informacji otrzymanej od brokera prowadzącego rachunek inwestora, czy też jego zeznaniu PIT-38, uwzględniającemu „cudownie” pominięte transakcje? Mając na uwadze przywiązanie do surowej biurokracji i nadgorliwość niektórych urzędników rosnącą proporcjonalnie do braku racji po ich stronie, można przypuszczać, że batalia zwykłego obywatela z aparatem fiskalnym o swoje słuszne interesy będzie trudna. Mimo to szansa na odniesienie sukcesu w tym konkretnym przypadku wydaje się bardzo duża, choć rozstrzygnięcie zapadnie dopiero w kolejnych tygodniach.
Nasz inwestor zażądał wyjaśnień od dyrektora swojego lokalnego biura maklerskiego. Ten zaś przedstawił niesamowite kulisy ściągania owego nieszczęsnego podatku. Otóż według informacji zasięgniętych przez dyrektora w centrali, biura maklerskie (nie wiadomo czy wszystkie, czy tylko niektóre) w odpowiedzi na zapytania o interpretację przepisów otrzymały od urzędów skarbowych pisemne zalecenia, aby w przesyłanych zestawieniach nie uwzględniać transakcji z zerowym przychodem (pomimo poniesionych kosztów). Dotyczy to więc m. in. strat powstałych wskutek: bezwartościowego wygaśnięcia opcji; upadłości spółek, których walory do końca były trzymane na rachunku inwestycyjnym; wygaśnięcia nabytych, ale niewykorzystanych praw poboru.
Wygląda to na ewidentne działanie na szkodę podatnika poprzez dezinformację działającą wyłącznie w jedną stronę i zmierzającą (w przypadkach, których to dotyczy) do nadpłacenia podatku. Czyżby próbowano żerować na tym, że nikt lub prawie nikt tego procederu nie odkryje?
Swoją drogą, czy ktokolwiek zna skalę problemu? O ile z upadłością spółki giełdowej i zakończeniem „życia” jej walorów na giełdzie od dawna nie mieliśmy do czynienia, o tyle opcje na indeks WIG20 zyskują na popularności wśród indywidualnych inwestorów. Na wygasających bezwartościowo co kwartał kolejnych seriach do końca utrzymywanych jest po kilkaset lub ponad tysiąc pozycji (sprzedaż opcji out-of the-money kwotowanej za ułamek punktu nawet nie pokrywa prowizji, stąd przyzwolenie na ich „wyzerowanie” przez brokera). Opcje te mogły być nabywane nawet po kilkaset złotych za sztukę (1 punkt to 10 zł), zwłaszcza jeśli czas do ich wygaśnięcia był odległy. W powyższej sytuacji mogło się zatem znaleźć kilkuset inwestorów, których zysk będzie wskutek opisanego postępowania zawyżony. Sumarycznie nienależny podatek może więc iść w milionowe kwoty. Ten negatywny bilans jeszcze się zwiększy, jeśli uwzględnić niewykorzystane a wygasłe prawa poboru akcji nowej emisji, których ostatnimi czasy było przecież niemało.
Warto przeprowadzić dochodzenie we własnej sprawie nawet za cenę nadwerężającej nerwy walki, gdyż patologia przemilczana bądź niezauważona jest patologią niebyłą. Szansa na skuteczne zatrzymanie nienależnej daniny jest spora, gdyż racja podatnika nie podlega tutaj dyskusji. Potrzeba jedynie nieco determinacji (wskazane jest podjęcie podobnych kroków do tych poczynionych przez głównego bohatera niniejszego materiału). Nagrodą będzie wymierna korzyść materialna legalnie zatrzymana w portfelu inwestora oraz – w skali ogólnej – wykorzenienie kolejnej z wielu polskich fiskalnych paranoi. Oczywiście, że w obliczu bessy wpływy do kasy państwowej z tytułu podatku giełdowego muszą spaść, jednak nie jest to żadne usprawiedliwienie dla takich wątpliwych posunięć ze strony aparatu fiskalnego.