W drugiej połowie dnia osłabienie złotego zwiększyło tempo, co zdecydowanie nie wynikało z ruchów kursu EUR/USD. Podobnie zachowały się inne waluty regionu (np. węgierski forint). Jedynym wytłumaczeniem jest chyba to, że na Ukrainie bardzo zaostrzyła się sytuacja polityczna, a wojsko grozi użyciem siły. Eksperci twierdzą, że dalszy rozwój sytuacji jest nie do przewidzenia. Jeśli pamięta się o tym, że to z Ukrainą mamy organizować Euro 2012 to sytuacja wygląda rzeczywiście bardzo niewesoło. W normalnej sytuacji powiedziałbym, że w piątek nastąpi realizacja zysków i złoty się wzmocni, ale jeśli rzeczywiście ukraiński czynnik ma wpływ na notowania naszej waluty to prognozy postawić nie można.
GPW rozpoczęła sesję spadkami o skali podobnej do tej na innych giełdach europejskich. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Zresztą, podobnie jak na tych giełdach, u nas też prawie od początku popyt prowadził indeksy na północ. Gracze doszli do wniosku, że jeśli mało kto przejmuje się ostrzeżeniem Alana Greenspana to sprzedawanie akcji nie ma sensu. Szczególne dobrze zachowywała się Agora. WIG20 wrócił w okolice środowego zamknięcia, a bardzo źle zachowujący się na początku sesji indeks MWIG40 ustanawiał nowy rekord wszech czasów. Nic dziwnego, że nawet WIG20 zakończył sesję zwyżką. Tylko dlatego jednak udało się tak optymistycznie zamknąć sesję, bo wtedy, kiedy kończyliśmy handel indeksy w Eurolandzie i USA rosły.
Dzisiaj dowiemy się, jaka w Polsce była w kwietniu stopa bezrobocia i sprzedaż detaliczna. Dane z rynku pracy nie będą miały najmniejszego znaczenia, bo wszyscy wiedzą, że sytuacja poprawia się i będzie się nadal poprawiała. Zagadką są dane o sprzedaży. Oczekiwania są bardzo optymistyczne, bo uśrednione prognozy zapowiadają wzrost podobny jak w marcu (o około 19 procent). Nie widać powodu, dla którego sprzedaż nie miałaby mocno wzrosnąć, bo przecież rosną dynamicznie płace, a akcje kredytowa też nie zwalnia. Gdyby jednak dane były słabsze to pojawią się opinie, że słabszy od prognoz wzrost dynamiki produkcji nie był przypadkowy, a gospodarka w drugim kwartale zwalnia. Możemy w takim przypadku zobaczyć dalsze osłabienie złotego.
Rynek akcji nie powinien reagować, bo gracze będą wpatrzeni w zachowanie rynków zagranicznych. Po wczorajszej przecenie w USA indeksy i u nas zaczną sesję spadkiem, ale gdyby zanosiło się na odbicie w Stanach to skala tego spadku zostanie znacznie zredukowana.
Ucieczka spod technicznego oporu
W czwartek giełdy europejskie zaczęły sesje od około jednoprocentowych spadków indeksów. Podziałało zarówno ostrzeżenie Alana Greenspana (chociaż ja bym go nie przeceniał, bo duże fundusze od dawna ostrzegały przed krachem w Chinach) jak i niepewne zachowanie rynków USA. Kurs EUR/USD po nocnej korekcie podjął ostatnio dominujący trend i zaczął spadać. Pogorszyła sytuację europejskiej waluty publikacja indeks klimatu gospodarczego niemieckiego instytut Ifo. Oczekiwano niewielkiego wzrostu, a tymczasem indeks się nie zmienił (był jednak jedynie o 0,1 pkt. proc. niższy od rekordowego poziomu). Nie miało to jednak żadnego znaczenia dla rynku akcji, gdzie prawie od początku sesji indeksy zaczęły piąć się do góry, a przyśpieszyły po pierwszym zestawie danych z USA. Jednak końcówka była bardzo słaba i europejskie indeksy zakończyły sesję tam, gdzie ją zaczęły.
Czwartkowe zachowanie rynków akcji w USA było wreszcie logiczne. Po trzykrotnym, nieudanym ataku indeksu S&P 500 na rekord wszech czasów każdy impuls mógł zwiększyć podaż akcji. Tym impulsem były … dobre dane makroekonomiczne. Podobno inwestorzy przejrzeli na oczy i zauważyli, że rośnie rentowność obligacji, a wiec również i rynkowe stopy procentowe. Tyle tylko, że akurat w czwartek rentowność prawie się nie zmieniła, a przecież po doskonałych (a tak są określane) danych makro powinna była wyraźnie wzrosnąć. Przyjrzyjmy się więc dokładnie tym danym.
W ostatnim tygodniu ilość noworejestrowanych bezrobotnych była większa niż tego oczekiwano (311 tys.). Trudno to uznać za dane świadczące o doskonałej kondycji gospodarki. Okazało się też, że zamówienia na dobra trwałego użytku rosły wolniej niż prognozowali to analitycy (0,6 proc.), ale zamówienia bez środków transportu wzrosły o 1,5 procenta, a oczekiwano, że zwiększą się tylko o 0,6 proc. I właśnie te ostatnie dane uznane zostały za najważniejsze (szczególnie, że dane marcowe zostały zweryfikowane mocno w górę). Problem jednak w tym, że ten akurat raport nie jest za bardzo wiarogodny, bo dane mają tendencję do gwałtownych zmian.
Osobny akapit poświęcić trzeba raportowi z rynku nieruchomości. W kwietniu sprzedaż nowych domów wzrosła w USA aż o 16,2 procenta (oczekiwano kosmetycznej zmiany). Oczywiście znaleźli się ekonomiści i komentatorzy, którzy odtrąbili koniec kryzysu na rynku nieruchomości. Zdecydowanie przedwcześnie to zrobili. Mediana ceny sprzedaży spadła aż o 10,9 proc. w relacji rok do roku i 11,1 proc. miesiąc do miesiąca. Proszę wyobrazić sobie, co by się działo w Polsce, gdyby nagle mieszkania staniały o 10 procent (dwupokojowe mieszkanie w Warszawie o około 50 tys. złotych), a wszyscy wokół zapewniali, że już w końcu roku będą znowu drożały (tak zapewniają w USA). Oczywiste jest, że popyt by gwałtownie wzrósł. Tak duży spadek ceny jest bardzo złą informacją dla gospodarki, bo przecież „poczucie bogactwa” nie zależy od tego ile deweloperzy sprzedadzą domów, a od tego ile kosztuje dom, który kupiłem.
Nic dziwnego, że wzrost rentowności obligacji była praktycznie żaden, a dolar wzmocnił się jedynie kosmetycznie. Gdyby dane były doskonałe to wzrosty rentowności i wzmocnienia dolara byłoby naprawdę bardzo pokaźne. Gdyby gospodarka miała się tak dobrze to wzrosłaby również cena miedzi, tak potrzebnej do budowy domów. Tymczasem kontrakty na miedź staniały aż o 3,5 procenta. O jeden procent staniało również złoto, ale ten spadek ceny wynikał jedynie z umocnienia dolara. Na pozór bardzo dziwnie zachowała się ropa. W Londynie ropa Brent zdrożała dochodząc do poziomu 9 – miesięcznego szczytu (70,76 USD), a w USA ropa WTI staniała aż o 2,3 procenta (64,17 USD). Dziwaczne było to, że ropa Brent prawie zawsze była tańsza od WTI, a jeśli nawet relacje się chwilowo odwracały to nigdy ta różnica nie była większa niż 6 USD. Wzrost ceny ropy Brent jest łatwy do wytłumaczenia – od czwartku zaczną się znowu problemy z Iranem, który nie wykonuje zaleceń Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ropa WTI staniała podobno z powodów czysto technicznych. Nadwyżki ropy w Cushing (Oklahoma), gdzie jest punkt dostawy dla amerykańskich kontraktów chwilowo znacznie wzrosły, co obniża ceny. Kiedy tylko zapasy nieco spadną to ropa WTI ruszy za ropą Brent.
O zachowanie poszczególnych spółek nie ma sensu za dużo mówić, bo gołym okiem widać, że po prostu nastąpiła realizacja zysków, co przed długim weekendem (w poniedziałek Amerykanie świętują) nie może dziwić. Dla porządku można jednak wspomnieć o problemach General Motors z SEC (komisja papierów wartościowych), czy o tym, że Dell postanowił sprzedawać swoje komputery w sieci Wal-Mart, co może znacznie obniżyć jego marże. Drożały za to (nieznacznie) akcje w sektorach związanych z budową i wyposażeniem domów. Indeksy spadły, co zwiększa wartość oporu na szczycie wszech czasów indeksu S&P 500. Nie znaczy to jednak wcale, że w ten sposób hossa się już skończyła.
Piątkowe kalendarium zapowiada tylko jedną, istotną dla rynków finansowych publikację. To kwietniowa sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA. Wiemy już z publikowanego w czwartek raportu ile sprzedano nowych domów, ale obraz rynku wtórnego może być zupełnie inny. Pozostaje jednak powtórzyć to, co pisałem wczoraj. Rynek reaguje na dane z rynku nieruchomości niezbyt mocno, bo utarło się przekonanie, że ochłodzenie na rynku nieruchomości nie zaszkodzi zyskom spółek. Wzrost ilości sprzedaży (chociaż według mnie najważniejsza jest nie sprzedaż a cena) zostanie przyjęty na rynku akcji i walutowym z zadowoleniem. Najważniejsze jest chyba jednak to, że w sobotę rozpocznie się dłuższy o jeden dzień weekend, co znacznie zmniejszy aktywność graczy na wszystkich rynkach.