Raporty makroekonomiczne były bardzo różnicowane, ale wydawało się, że nie będą miały (jak zwykle ostatnio) żadnego wpływu na to, co będzie się działo na rynku. Spójrzmy jednak na to, jakie były i co sygnalizowały. Wydatki Amerykanów wzrosły zdecydowanie mniej niż oczekiwano, bo tylko o 0,3 proc,, ale przychody rosły szybciej od oczekiwań (0,7 proc.). Wszyscy wpatrywali się jednak w bazowy wskaźnik wydatków osobistych (PCE). Okazało się, że tan tak mocno obserwowany wskaźnik nie wzrósł (oczekiwano wzrostu o 0,1 proc.). To szczególnie mocno ucieszyło inwestorów europejskich, więc indeksy zakończyły sesję zwyżką.
Nikt specjalnie nie przejął się tym, że publikowany prawie 1,5 godziny później indeks Chicago PMI (pokazujący, jaka jest sytuacja w regionie) gwałtownie spadł (do 52,9 pkt. z 61,7 pkt. miesiąc wcześniej), ani tym, że wydatki na konstrukcje budowlane wzrosły tylko o 0,2 proc. Nawet się temu nie dziwię, że nie było reakcji. W pierwszym przypadku trudno o większą reakcję skoro indeks z miesiąca na miesiąc pokazuje kompletnie różną sytuację w gospodarce, a jeśli chodzi o wydatki na rynku budowlanym to przecież spodziewał się, że będą słabe skoro problem rynku nieruchomości ciągle się utrzymują.
Wydawało się więc, że rynki zachowają się jak zawsze od wielu sesji – raporty spółek lekko podniosą indeksy. Tak zakładali inwestorzy europejscy. I pomylili się. Do godziny 20.00, czyli na dwie godziny przed końcem sesji, indeksy lekko rosły lub testowały poziom piątkowego zamknięcia. Nic ciekawego się nie działo. Od tego momentu rozpoczęła się wyprzedaż, której tempo zwiększyło się pod koniec sesji. Podobno wyprzedaż rozpoczęły automatyczne programy komputerowe. To bardzo prawdopodobne, bo nie było żadnego innego powodu.
We wtorek, kiedy większość giełd europejskich pauzowała z powodu święta 1 maja, w USA gracze nie bardzo wiedzieli, w jakim poprowadzić indeksy. Dane makro były bardzie zróżnicowane niż w poniedziałek, ale też niewiele można było znaleźć w nich pozytywnych elementów.
Co prawda indeks ISM dla sektora przemysłowego wzrósł z 50,9 do 54,7 pkt., czyli oddalił się od granicy rozdzielającej recesję od rozwoju, ale ciągle trzeba pamiętać o tym, że ten segment to mniej niż 20 procent całej gospodarki. Poza tym subindeks cenowy gwałtownie wzrósł (z 65,5 do 73 pkt.) sięgając poziomu najwyższego od sierpnia 2006 roku. Takie dane były jednoznacznie dobre dla dolara i niejednoznaczne da akcji, bo sygnalizowały, że inflacja rośnie. Bardzo złe dane opublikował NAR (stowarzyszenie pośredników). Indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym spadł w marcu aż o 4,9 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,7 proc.) do poziomu najniższego od marca 2003 roku.
Te dane ostatnie były w oczywisty sposób złe zarówno dla akcji jak i dla dolara, ale na rynku walutowym przeważyła chęć zrealizowania zysków, więc gracze potraktowali raport ISM jako ten bardziej istotny. Kurs EUR/USD spadł, co zaszkodziło złotu i ropie. Pretekstem dla dwuprocentowego spadku ceny ropy była poniedziałkowa informacja zgodzie Iranu na podjęcie rozmów o sytuacji w Iraku. Poza tym środowe dane pokazać mają wzrost zapasów ropy i paliw. Jednak cena miedzi kolejny raz wzrosła. Mogło dziwić to, że bardzo słaby stan rynku nieruchomości nie wywołuje niepokoju na rynku miedzi (właśnie do budowy domów zużywa się najwięcej miedzi), ale od kilku dni byki mają pretekst, którym jest strajk górników w Peru.
Rynek akcji dostał raporty, które nie bardzo potrafił zinterpretować. Nie byłoby to może tak bardzo istotne, bo byki radziły sobie dotychczas z dużo większymi wyzwaniami, ale poniedziałkowa przecena kazała popytowi zachować ostrożność. Poza tym bardzo słabe raporty i prognozy kwartalne opublikowały Liz Clairborne, Circuit City Stores i Procter & Gamble. Trudno było w rej sytuacji wykreować odbicie, ale jednak się udało. Pomagały informacje o fuzjach i przejęciach (News Corp. Ruperta Murdocha chce kupić Dow Jones&Co., a Microsoft spółkę 24/7 Real Media). Poza tym spadająca cena ropy, co prawda szkodziła akcjom firm sektora paliwowego, ale zmniejszyła obawy o inflację, co pomogło szerokiemu rynkowi. Jeśli spojrzy się na indeks DJIA to można powiedzieć, że poniedziałkowy spadek był jednorazowym wydarzeniem, które nie ma żadnego znaczenia. Indeks ustanowił nawet nowy rekord wszech czasów. Dużo gorzej wyglądają S&P 500 i NASDAQ, bo tam odbicie było śmiesznie małe, co ostrzega, że być może był to jedynie wzrostowy „ząbek” w spadkowej korekcie.
Dzisiaj w centrum uwagi będą raporty z amerykańskiego rynku pracy. Co prawda rano dowiemy się jeszcze jak wyglądała w kwietniu sytuacja w sektorze przemysłowym poszczególnych krajów UE i całej strefy euro (pokażą to indeksy PMI), ale dane te mogą tylko przez chwilę i do tego nieznacznie wpłynąć na zachowanie rynków. Warto jednak spojrzeć na te raporty, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście, zgodnie z prognozami, utrzymuje się umiarkowanie intensywny rozwój tego sektora gospodarki. Teoretycznie im wyższe indeksy tym lepiej dla akcji i euro.
Jeśli chodzi o raporty amerykańskie to zdecydowanie mniejszy wpływ będzie miał raport Challengera (o planowanych zwolnieniach w amerykańskich firmach). Rynek po prostu ten raport lekceważy. Jednak nie lekceważy (przynajmniej nie do końca) raportu ADP o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym. Traktowany on jest jako zapowiedź tego, co zobaczymy w oficjalnym raporcie (publikowany w piątek), mimo, że nie widać na razie między nimi olbrzymiej korelacji. Duży wzrost zatrudnienie wzmocniłby dolara, a mały by mu zaszkodził. Dla akcji oba rozwiązania są równie dobre. Silny rynek pracy sygnalizowałby, że gospodarka się rozwija, a słaby dawałby szansę na obniżkę stóp.
W drugiej partii raportów znajdą się marcowe zamówienia fabryczne i tygodniowa zmiana zapasów paliw. Pierwsze dane nie powinny nikogo zaskoczyć (chociaż mogą być pretekstem dla wywołania pożądanego ruchu), bo znamy już dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku, które w dużej części się pokrywają z zamówieniami fabrycznymi. Zmiana zapasu ropy i paliw jak zwykle będzie wykorzystana tak, jak w danej chwili będzie sobie tego życzył rynek. Interpretacja tego raportu jest najczęściej naginana do bieżących potrzeb graczy.
Wydarzenia w Turcji nie szkodzą GPW
Komentarz do rynku polskiego będzie niezwykle ubogi, bo nie można wiele napisać zarówno o handlu poniedziałkowym ani prognozować to, co może się wydarzyć w środę. Jednak trzeba wspomnieć o zamieszkach w Turcji. Tam, przed wyborami prezydenckimi, gdzie mógł wygrać kandydat muzułmanów (mógł, bo Trybunał Konstytucyjny unieważnił wybory), odbywają się manifestacje w obronie laickiego państwa, a armia grozi, że może się włączyć w całą rozgrywkę. Armia w Turcji jest głównym gwarantem zachowania świeckiego charakteru tego państwa.
Sytuacja mogła się bardzo różnie rozwinąć, a Turcja jest przecież w koszyku krajów wschodzących (podobnie jak Polska). Istniała więc obawa o to, że fundusze zamykające pozycje w Turcji będą je zamykały również w Polsce. Tak bardzo często się dzieje, kiedy w Turcji indeksy zaczynają spadać. Nic takiego się jednak nie stało, mimo że turecki indeks ISE spadł w poniedziałek o 4 procent (w trakcie sesji spadał nawet o 8 procent), a we wtorek o kolejne 3,5 proc. Rynek walutowy skorzystał jednak z okazji do wywołania korekty i złoty w poniedziałek stracił zarówno do dolara jak i do euro), ale we wtorek część strat do euro odrobił. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby tureckie problemy wpłynęły na dłużej na to, co będzie się działo ze złotym, ale nie wykluczam, że jeszcze dzisiaj gracze będą rozwój sytuacji w Turcji obserwowali, co może wpływać na zachowanie naszej waluty.
Indeksy giełdowe trzymały się w poniedziałek blisko poziomu piątkowego zamknięcia, a w końcówce sesji poszły za wzrostem indeksów w Niemczech i Francji. Wzrost na bardzo małym obrocie teoretycznie o niczym nie świadczy, ale może jednak sygnalizować, że rynek uodpornił się na tego typu negatywne impulsy. Nie jest to jednak wcale takie pewne, bo fundusze zagraniczne mogły nie chcieć sprzedawać na mało płynnym rynku. Takie zachowanie indeksów może też unaoczniać to, co wiemy już od pewnego czasu – karty rozdają polskie fundusze, a zagranicy zbyt dużo nie ma.
Niewątpliwie nasze byki miały szczęście, że we wtorek nie było sesji, bo po wyprzedaży w USA z pewnością zobaczylibyśmy i u nas zniżkę indeksów, szczególnie, że obowiązują techniczne sygnały sprzedaży. Dzisiaj sytuacja jest już inna, bo indeksy w USA odbiły. Co prawda szeroki rynek wzrósł nieznacznie, ale dzięki temu odbiciu i ustanowieniu przez indeks DJIA nowego rekordu wszech czasów gracze nie będą brali po uwagę poniedziałkowej korekty. Jest co prawda problem z taniejącą ropą, ale za to szybko drożeje miedź. W sumie, po wczorajszym święcie, obraz jest neutralny. Międzyświąteczny handel jest jednak znowu z góry skazany na marazm i małe obroty. W tej sytuacji bardzo trudno jest prognozować, co stanie się na rynku. Najbardziej sensowne byłoby neutralne zamknięcie.